Czy żołnierze chcą zabijać? Krótka opowieść o dwóch mitomanach.

Własne i merytoryczne artykuły uczestników forum
ODPOWIEDZ
Ramzan Szimanow
Posty: 1871
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

wt 21 lut 2023, 16:53

Artykuł z bloga "Hrabia Tytus". Zamieszczam fragment na wypadek jakby oryginał zniknął z sieci.
Moim zdaniem jest ciekawy dla preppersa z dwóch powodów.
Po pierwsze, obala groźny mit o pacyfistycznym nastawieniu przeciętnych ludzi nawet w ekstremalnych sytuacjach.
Drugi z kolei pokazuje jak łatwo manipulować statystykami pod z góry założoną tezę i jak trwałe potrafią być takie kłamstwa.

Obrazek



https://hrabiatytus.pl/2023/02/20/czy-z ... itomanach/


"Samuel Marshall i Dave Grossman.
Te dwa nazwiska kojarzy każdy zajmujący się psychologią wojskową.
Obaj dowodzili, że żołnierze na polu walki nie chcą zabijać. Ich książki weszły do kanonu rozmów o przemocy i zabijaniu, stanowiąc fundament wielu dalszych publikacji.
Czy słusznie?

„Men against fire” i „On Killing” to dwie podstawowe prace dla wszystkich pragnących przedstawić istoty ludzkie jako pacyfistyczne w swej naturze.
Nic w tym zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę ich zawartość.
Autor pierwszej z nich twierdzi, że amerykańscy żołnierze walczący na frontach II wojny światowej zasadniczo wzbraniali się przed pociągnięciem za spust, drugi zaś przekonywał czytelników, że liczba załadowanych i porzuconych muszkietów znalezionych na pobojowisku pod Gettysburgiem dowodzi, że piechurzy nie chcieli zabijać się nawzajem.

Zarówno same prace, jak i ich autorzy szybko znaleźli się w centrum werbalnego i pisemnego tornada gorących dyskusji, w trakcie których zadawano liczne pytania o naturę samego człowieka, a także wojny jako takiej. I tylko nieliczni polemiści zauważyli jeden mały detal – ani Marshall, ani Grossman, nie mieli pojęcia, o czym piszą.

Mit numer 1: żołnierze, którzy nie strzelali


W 1947 roku do rąk czytelników trafiła książka „Men against fire” autorstwa Samuela Lymana Atwooda Marshalla, człowieka będącego przede wszystkim dziennikarzem, a przy okazji wojskowym i historykiem.
Główną tezę wspomnianej pracy stanowiła dość sensacyjnie brzmiąca informacja, że mniej niż 25% amerykańskich „piechurów” wysłanych na front podczas II wojny światowej rzeczywiście strzelało w kierunku nieprzyjaciela.
Jego książka przyniosła mu sławę i uznanie zarówno w kręgach akademickich, jak i wojskowych, mając wpływ m.in. na programy szkoleniowe armii amerykańskiej.

Co ciekawe (i w perspektywie – przerażające), przez lata nikt na poważnie nie kwestionował zarówno samej metodologii Marshalla, jak i wniosków wypływających z jego pracy.
Być może miało tu miejsce swego rodzaju domniemanie kompetencji lub też mechaniczne powielanie „prawdy” Marshalla przez licznych wojskowych utwierdzających swych odbiorców w przekonaniu, że „Men against fire” rzeczywiście ukazuje prawdę.
Nie mam zamiaru wchodzić tu w liczne meandry tej historii, przepraszam. Zainteresowanych odsyłam choćby do bibliografii niniejszego artykułu.

Przełomem w sprawie postrzegania wspomnianej pracy stał się rok 1977, kiedy to zmarł jej autor, a jego tzw. spuściznę udostępniono szerszemu gronu badaczy.
To, co w niej znaleziono (a raczej czego nie znaleziono), wywołało dosyć spore zamieszanie w amerykańskim światku wojskowych uczonych.
Dlaczego?

Czytając pracę opierającą się w dużej mierze na danych statystycznych, napisaną przez kogoś cieszącego się pewną estymą i uznaniem w tzw. środowisku, można na ogół bezpiecznie zakładać, że autor wie, o czym pisze, a za jego twierdzeniami stoją konkretne dane, ujęte w ładne tabele i wykresy. Szperając więc w dorobku Marshalla, spodziewano się całych tomów zapełnionych danymi statystycznymi wspierającymi jego słynne twierdzenie o niewielkim odsetku amerykańskich żołnierzy pociągających za spust podczas II wojny światowej.

Jak się już zapewne Państwo domyślacie, niczego takiego nie znaleziono.
Cały plon poszukiwań stanowiło kilka notesów z luźnymi notatkami sporządzonymi przez Marshalla podczas niektórych rozmów. Ilość znalezionego materiału nie tylko nie nosiła znamion żadnej systematyczności, ale stała w rażącej sprzeczności z deklarowanym przez autora szerokim zakresem badań.
Ten dosyć szokujący fakt sprawił, że zaczęto uważniej analizować „Men against fire”, tym razem bez przekonania o nieomylności i autorytecie jej autora.
Szybko pojawiły się kolejne wątpliwości.
Narracja Marshalla kręciła się wokół prostego założenia – przeciętny piechur ma olbrzymie opory przed naciśnięciem na spustu.

Pisząc swą książkę, Marshall opierał się, jak twierdził, na wywiadach przeprowadzonych z około 400 kompaniami piechoty (jedna kompania liczyła w latach 1944–1945 193 żołnierzy) w Europie i na Pacyfiku, choć niekiedy liczba ta rosła (niczym ryba w wędkarskich opowieściach) aż do 603. Problem w tym, że Marshall rozpoczął swe badania w listopadzie 1943 roku na Pacyfiku, by następnie przenieść się po D-Day do Europy, co oznacza, że nigdy nie zdążyłby przeprowadzić rozmów z tak dużą liczbą żołnierzy przed zakończeniem II wojny światowej.
Tym bardziej że – wg. ludzi współpracujących z nim w tym okresie – nie był on tytanem pracy.

Historycy i entuzjaści analizujący jego życiorys również doszli do interesujących wniosków.
I nie chodzi tu o żaden atak „ad personam”, a zaledwie o ustalenie pewnego charakterystycznego podejścia Marshalla do zwykłej, nudnej prawdy.

Na pierwsze niespodzianki natrafiono, analizując jego służbę podczas Wielkiej Wojny.
Wbrew twierdzeniom Marshalla, nie został awansowany na porucznika przed zakończeniem działań bojowych, a 11 listopada nie zastał go „w okopie”, jako że jego jednostka (315 Engineer Battalion) zajmowała się budową dróg i odwszawialni.
Jego wspomnienia dotyczące bytności na froncie (już jako badacz) podczas II wojny światowej czy wojny w Korei również nie wytrzymywały konfrontacji z dokumentami i naocznymi świadkami wydarzeń.
W jego opinii większością strzelania zajmowały się karabiny maszynowe, „bazooki” i miotacze ognia.

Swojego rodzaju bombą podłożoną pod „Men against fire” okazał się jednak wywiad z Johnem Westoverem (przeprowadzony w 1987 roku przez Rogera J. Spillera), asystentem Marshalla podczas jego badań w Europie.
Według niego Marshall nawet nie pytał żołnierzy o to, czy strzelali, a jego twierdzenia o przeprowadzeniu wywiadów z kilkuset kompaniami są oczywistą przesadą.
Pytany o podstawy owych słynnych „procentów” Westover stwierdził z rozbrajającą szczerością, że wynikają one wyłącznie z intuicji Marshalla i jego generalizacji, zawierających jednak „esencję prawdy”.

Sam Westover próbował w późniejszym czasie zmienić wersję wydarzeń przedstawioną Spillerowi, niemniej „mleko się rozlało”.
W świetle dowodów ujawnionych po jego śmierci wyraźnie widać, że Marshall napisał swą książkę, opierając się wyłącznie na swoich przekonaniach i domniemaniach, niepopartych żadną analizą źródłową i bez przeprowadzenia badań statystycznych.
Mówiąc zaś zupełnie wprost – zmyślał.

Powyższe rewelacje powinny zakończyć żywot „Men against fire” jako źródła rzetelnej wiedzy na temat funkcjonowania żołnierzy na polu bitwy, a wszystkie istniejące egzemplarze powinny trafić do bibliotecznych działów oznaczonych jako „fantastyka”.
Tak się jednak nie stało.
Marshalla zupełnie nie interesował przebieg bitwy, wydawane rozkazy ani to, czy żołnierz rzeczywiście miał szansę oddania strzału.
Dla niego liczyła się wyłącznie jego własna wizja i wynikające z niej wnioski.

Tezy z owej książki zostały już uznane za „święte”, a głoszeniem jej „prawd” zajmowało się wielu profesorów i oficerów. Marshall nie mógł być więc po prostu zdemaskowany jako kłamca czy iluzjonista.
Zbyt wiele karier mogłoby przez to ucierpieć.
Zamiast uczciwego rozliczenia się z przeszłością i przeproszenia uczniów oraz czytelników, zabrano się za rozwadnianie tematu.

W 1999 roku United States Army Training and Doctrine Command wydało dużą (ok. 140 stron) pracę poświęconą wpływowi pracy Marshalla na armię amerykańską.
Na 77 stronie owej książki stwierdzono, że chociaż tezy tegoż badacza były wielokrotnie cytowane i dyskutowane w ciągu minionych dekad, to ich rzeczywiste znaczenie „trudno wydestylować”.
Jednocześnie autorzy nie szczędzili względem niego wielu ciepłych słów i kompletnie zignorowali opublikowane w minionych latach dowody na nieetyczne postępowanie tego uczonego.
W 2002 roku w The Journal of Military History pojawił się z kolei artykuł „udowadniający”, że Marshall miał rację, jednak ze złych powodów.
Rzecz jasna, sięgano czasem po bardziej personalne ataki względem krytyków owego „autorytetu”, niemniej pozwolę sobie je przemilczeć.

Jak widać, nie mogąc uratować statystyk Marshalla, główny wysiłek skierowano na podtrzymanie jego tezy, choć jest ona pozbawiona jakichkolwiek naukowych podstaw. Czy to zadziała? Czy prawda w końcu przedostanie się do opinii publicznej? Zobaczymy.

Mit numer 2: muszkiety spod Gettysburga..."

Dalsza część w linku ;)

Żródło zdjęcia Reuters
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
BoldFold
Posty: 1432
Rejestracja: pt 07 wrz 2018, 18:14
Lokalizacja: Górny Śląsk
Kontakt:

czw 23 lut 2023, 17:52

Dzięki za artykuł, bardzo ciekawy. Narzucają mi się dwa tytuły filmów jeden to "Furia" z Bradem Pitem chyba, opowieść o załodze czołgu i jej pacyfistycznie nastawionym nowym członku, dość pospolita historia. Druga ciekawsza, niestety nie pamiętam tytułu dzieje się na wyspie na Pacyfiku, gdzie żołnierz piechoty/ratownik medyczny odmówił noszenia karabinu zw względu na przekonania religijne, ale ratuje na w/w wyspie wielu żołnierzy amerykańskich, a walki z Japończykami były bardzo krwawe. Być może ta tematyka z artykułu oczywiście jest szerzej obecna w filmach amerykańskich.

Na poważnie żołnierz, który nie chciałby strzelać do wroga na polu walki ma małe szanse na przeżycie... Chcę przez to powiedzieć, że zagrożenie jest realnie równie duże ze strony kolegów z drużyny/sekcji/plutonu, jak i ze strony wroga.
Zacznij tam, gdzie jesteś.
Użyj tego, co masz.
Zrób wszystko, co tylko chcesz...
Ramzan Szimanow
Posty: 1871
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

czw 23 lut 2023, 19:00

BoldFold pisze:
czw 23 lut 2023, 17:52

Druga ciekawsza, niestety nie pamiętam tytułu dzieje się na wyspie na Pacyfiku, gdzie żołnierz piechoty/ratownik medyczny odmówił noszenia karabinu zw względu na przekonania religijne, ale ratuje na w/w wyspie wielu żołnierzy amerykańskich, a walki z Japończykami były bardzo krwawe. Być może ta tematyka z artykułu oczywiście jest szerzej obecna w filmach amerykańskich.
Bo na fakcie, gość nazywał się Desmond Doss. Na podstawie jego historii nakręcono "Przełęcz ocalonych". https://polska-zbrojna.pl/home/articles ... z-karabinu

Co do zwykłych piechurów, bajka o domniemanej skali "umyślnego chybiania" była dla wszystkich wygodna. Tłumaczyła "Napoleonom zza biurek" skale zużycia amunicji w realnej walce jednocześnie nie zmuszając do żadnej rewolucji w systemie szkolenia skoro problem wydawał się do rozwiązania odpowiednią indoktrynacją.
Chyba jedyną realną zmianą było zastąpienie po II wś klasycznych sportowych tarcz sylwetkowymi.

Dla surwiwalisty jest to jeszcze groźniejsze.
Bo może źle szacować punkt gdzie zwykły człowiek, bez presji kolegów, wylotu lufy pistoletu dowódcy czy oddziałów zaporowych za plecami staje się zdolny zabić.
Z głodu, desperacji czy ogarnięty zbiorowym szaleństwem.
Awatar użytkownika
SilesiaSurvival
Posty: 1102
Rejestracja: pt 12 lis 2021, 20:56
Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice / Warszawa
Kontakt:

pt 24 lut 2023, 05:51

Cześć

Wrzucam resztę artykułu. Żeby nie trzeba było szukać, jakby kiedyś znikło z neta.

~Bart


Mit numer 2: muszkiety spod Gettysburga

Początkiem tej historii jest książka „On Killing” Dave’a Grossmana, wydana po raz pierwszy w 1995 roku. To dosyć obszerna praca (łącznie 366 stron), niemniej do świadomości publicznej przedostał się przede wszystkim jej dosyć krótki fragment traktujący o porzuconych muszkietach znalezionych na pobojowisku pod Gettysburgiem.
Tu mała dygresja: słowo „muszkiet” pojawia się zarówno w samej książce, jak i w przytoczonym później źródle, więc – mając świadomość pewnych złożoności w dziedzinie ówczesnej broni palnej i związanych z nimi zawiłości terminologicznych – będę się trzymał tego określenia. Dziękuję za zrozumienie.

Według danych przytoczonych przez Grossmana, na gettysburskim pobojowisku znaleziono łącznie 27 574 muszkiety, z czego prawie 90% (24 000) miało proch i pocisk (lub pociski) w lufie. 12 tysięcy z nich miało być załadowanych dwa razy, sześć tysięcy 3-10 razy, a jedną sztukę załadowano ponoć aż 23 razy. Wniosek, jaki Grossman wyciągnął z tych danych, jest banalny (przynajmniej dla niego) – większość żołnierzy piechoty biorących udział w tamtej bitwie nawet nie próbowało zabić wroga. Czy rzeczywiście?
Mógłbym w tym momencie pójść drogą wytyczoną przez wielu autorów, wikłając się w opisy funkcjonowania ówczesnej broni, rozpisując się nt. wadliwego systemu szkolenia strzeleckiego i innych tego typu rzeczy. Byłaby to zresztą świetna droga do napompowania objętości mojego artykułu. Nic takiego jednak nie zrobię. Zamiast tego skieruję Państwa do najbardziej prawdopodobnego źródła owego mitu, czyli do artykułu majora T.T.S. Laidleya pt. „Breech-loading Musket” („Muszkiet ładowany odtylcowo”) opublikowanego w styczniu 1865 roku w „United States Service Magazine”.

Zapoznawszy się ze wzmiankowanym materiałem, łatwo stwierdzić, że jest to tekst napisany pod konkretną tezę: broń ładowana odprzodowo jest przestarzała i niepraktyczna, a jedyną przyszłością armii jest broń odtylcowa. Chcąc przekonać czytelników do swojej racji, Laidley sięga m.in. po wspomnianą już kwestię broni zebranej z pola bitwy pod Gettysburgiem. I tu znajdziemy małą niespodziankę.

Na początku wszystko toczy się znanym rytmem. Ot, znaleziono tyle a tyle muszkietów, z czego tyle a tyle było załadowanych… no i rzeczywiście jeden z nich nabito 23 razy. Tyle że zaraz w kolejnym zdaniu autor stwierdza, że muszkiety ładowano najczęściej bez rozerwania papierowej osłony ładunku, a dodatkowo w niektórych wypadkach wprowadzono je do lufy tył na przód, tj. pociskiem w kierunku strzelca, a prochem w stronę wylotu lufy.
I tyle, dziękuję, można się rozejść. Sensacji brak. Dlaczego?

Opierając się na opisie Laidleya, łatwo zrozumieć, że w ferworze walki część żołnierzy po prostu załadowała swoją broń w sposób uniemożliwiający oddanie strzału. Jeśli proch wciąż znajdował się w papierowej osłonie, a tym bardziej, gdy w jego miejscu załadowany był pocisk, płomień generowany przez mechanizm zamkowy nie mógł dotrzeć do ładunku miotającego. Bez pracochłonnego dłubania w lufie broń była bezużyteczna, a żołnierz na polu bitwy po prostu nie mógł sobie przystanąć, by próbować odblokować swój muszkiet. Czemu miałby zresztą to robić, mając wokół siebie broń pozostawioną przez rannych i zabitych? Niefortunny żołnierz pozbywał się więc swojego muszkietu i podnosił inny.
Jak jednak wyjaśnić tysiące sztuk broni załadowanej wielokrotnie?

Najwyraźniej część z błędnie załadowanych i w rezultacie wyrzuconych muszkietów została podniesiona przez żołnierzy szukających zastępstwa dla swej broni, która z różnych przyczyn (awaria? uszkodzenie? zatkanie przewodu lufy? błąd ładowania? wystrzelił wycior?) nie nadawała się do użytku. Nieświadomy znalazca zapewne próbował wystrzelić z nowej broni, oczywiście bez powodzenia. Jego pierwszą myślą było, że broń nie jest załadowana. Co więc robił? Ano ładował. I dopiero po kolejnej próbie wystrzału docierało do niego, dlaczego poprzedni właściciel owego muszkietu tak ochoczo się z nim rozstał.

Czy taka broń mogła być podniesiona ponownie i załadowana po raz trzeci czy czwarty? Trudno to określić, aczkolwiek nie jest to niemożliwe.
Wobec niemożności dotarcia do dokładniejszych danych (typy broni, miejsce znalezienia, stan konkretnego egzemplarza), pozwolę sobie w tym momencie zakończyć ową wyliczankę-ładowankę. Jedno jest jednak już jasne – to nie pacyfistyczne nastawienie żołnierzy spowodowało porzucenie tych muszkietów, lecz błędy w ładowaniu wywołane stresem i brakami w wyszkoleniu.

Podsumowanie
Skracając powyższe rozważania do zaledwie kilku linijek: Marshall wymyślił sobie dane pasujące do promowanej przez siebie tezy, a Grossman nie zweryfikował danych, które wykorzystał do zbudowania części narracji swej pracy. W kolejnych latach rzesze historyków i entuzjastów powtarzała ich sensacje, działając zapewne w dobrej wierze, przyczyniając się jednak do utrwalania pozycji obu autorów, ich książek i tez.
Gdyby próbować wyciągnąć jednolity i zwarty wniosek z powyższych rozważań, to byłby nim postulat zachowywania wszechstronnej ostrożności w przyjmowaniu za prawdę różnego rodzaju tez prezentujących się, z punktu widzenia danego środowiska, niezwykle kusząco i atrakcyjnie. Warto także pamiętać, że nawet największe historyczne autorytety są zdolne do pomyłek i manipulacji.

Bibliografia

Książki
* William B. Edwards, Civil War Guns. The complete story of Federal and Confederate small arms: design, manufacture, identification, procurement, issue, employment, effectivemess, and postwar disposal, The Stackpole Company, Harrisburg 1962.
* Paddy Griffith, Battle tactics of the Civil War, Yale University Press, New Haven–London 2001.
* Dave Grossman, On killing. The psychological cost of learning to kill in war and society, Little, Brown and Company, Boston–New York–Toronto–London 1996.
* John Douglas Marshall, Reconciliation Road. A family oddysey, University of Washington Press, Washington 2000.
* L.A. Marshall, Men against fire. The problem of Battle Command, University of Oklahoma Press, Norman 2000.
* James M. McPherson, Battle Cry of Freedom: Historia Wojny Secesyjnej, Napoleon V, Oświęcim 2017.
* D.G. Williams, SLAM. The influence of S.L.A. Marshall on the United States Army, U.S. Army Training and Doctrine Command, Washington 1999.

Artykuły
* John Whiteclay Chambers II, L.A. Marshall’s Men Against Fire: New Evidence Regarding Fire Ratios [w:] „The US Army War College Quaterly: Parameters”, Vol. 33 (2003), № 3.
* Piotr Derengowski, Między nowożytnością a współczesnością. Broń palna wojny secesyjnej (1861–1865), „Przegląd Historyczno-Wojskowy”, r. 12 (2011), nr 4 (237).
* Robert Engen, L.A. Marshall and the Ratio of Fire: History, Interpretation, and the Canadian Experience, „Canadian Military History”, Vol. 20 (2011), Issue 4.
* Kelly C. Jordan, Right for the Wrong Reasons: S.L.A. Marshall and the Ratio of Fire in Korea, „The Journal of Military History”, Vol. 66, January 2002.
* T.S. Laidley, Breech-loading Musket, „The United States Service Magazine”, Vol. 3, New York 1865.
* Roger J. Spiller, L.A. Marshall and the Ratio of Fire, „RUSI Journal”, Winter 1988.
Artykuły prasowe i internetowe
* Lawrence E. Babits, Fouled muskets revisited, [w:] The Liberty Rifles, [dostęp: 24 grudnia 2022], <https://www.libertyrifles.org/research/ ... -revisited>.
* Robert L. Bateman, The long-dead hand of S.L.A. Marshall misleads historians, [w:] History.net, 15 listopada 2018 [dostęp: 24 grudnia 2022], <https://www.historynet.com/long-dead-ha ... istorians/>.
* Dave Grossman, L.A., Marshall revisited…?, [w:] Canadian Military Journal, ostatnia zmiana: 17 czerwca 2009 [dostęp: 24 grudnia 2022], <http://www.journal.forces.gc.ca/vo9/no4 ... an-eng.asp>.
* Carrie Fidgor, Grandson of Military Historian S.L.A. Marshall Rebuts Damaging Article, „AP News”, 15 lipca 1989 [dostęp: 24 grudnia 2022], <https://apnews.com/article/044500e50b1e ... b4b779d1ee>.
* „History Buff”, Almost every firle recovered at Gettysburg was fullu loaded and no one knows why, [w:] We Are The Mighty, 3 czerwca 2018 [dostęp: 24 grudnia 2022], <https://www.wearethemighty.com/articles ... knows-why/>.
* Melvin E. Matthews Jr., Why does the NYT continue to cite historian S.L.A. Marshall after the paper discredited him in a front-page story years ago? [w:] History News Network, [dostęp: 24 grudnia 2022], <https://historynewsnetwork.org/article/1356>.
* Fredric Smoler, The secret of the soldiers who didn’t shoot, „American Heritage”, Vol. 40, Issue 2 (marzec 1989) [dostęp: 24 grudnia 2022], <https://www.americanheritage.com/secret ... idnt-shoot>.
„Bycie nieuzbrojonym pociąga za sobą wiele złych rzeczy, w tym powszechną pogardę” - Nicollo Machiavelli

Silesia Survival : zapraszam pod tą samą nazwą na YT , FB , IG oraz TT
[email protected]
Ramzan Szimanow
Posty: 1871
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

pt 24 lut 2023, 14:06

SilesiaSurvival pisze:
pt 24 lut 2023, 05:51


Wrzucam resztę artykułu. Żeby nie trzeba było szukać, jakby kiedyś znikło z neta.

Dzięki!
Nie dawałem całości bo długie teksty coś chyba płoszą ludzi ;)
A tak jeśli temat w skrócie zainteresuje to raczej w link ktoś wejdzie.
O ile sam temat niedoszkolonych rekrutów z pod Gettysburga jest już dość odległy, i łatwy do wyjaśnienia tak skomplikowaną obsługą broni odprzodowej dla analfabetów z łapanki działających w warunkach stresu. To bibliografia solidnie podpiera i szkoda by to zaginęło, dziwnym trafem niedostępne nawet przez web archive.
Awatar użytkownika
SilesiaSurvival
Posty: 1102
Rejestracja: pt 12 lis 2021, 20:56
Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice / Warszawa
Kontakt:

sob 25 lut 2023, 09:12

Cześć

Kilka moich luźnych przemyśleń odnośnie wojska.

Zmieniły się wojny , zmienił się sprzęt , zmieniła się mentalność :) widać to dobrze po korpusach oficerskich współczesnych armii , a ich historycznymi odpowiednikami.

Kiedyś oficera od szeregowca, różniło wszystko , pochodzenie , wykształcenie , mundur i broń. Nawet na polu walki oficerowie odróżniali się od reszty korpusów. Dziś ? Gdy owy oficer nie posiada naszywki z stopniem w widocznym miejscu, jest praktycznie na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od reszty wojska. Częściej będzie go zdradzać „oficerskie zachowanie” niż umundurowanie.

Zmieniło się tez szkolenie, jak już poprzednicy pisali. Jeszcze 100 lat temu szkolenie strzeleckie bardziej przypominało zawody strzeleckie, niż szkolenie wojskowe. Dziś wszystkie strzelania bojowe, odbywasz w oporządzeniu wojskowym. Czasem w masce p-gaz , czy na wymuszonym zmęczeniu. Jak np 2 km biegu , i bez przerwy (tyle co na pobranie załadowanych już magazynków) idziesz na LW strzelać. Dużo strzelań sytuacyjnych , pojedynczych czy nawet już drużynowych! Tarcze z sportowych, zmienione zostały na sylwetkowe, które na niektórych strzelnicach imitują poruszającego się nieprzyjaciela. A za wyniki strzeleckie, na szkoleniu podstawowym (można sobie „wystrzelać” urlop - sam dostałem 5 dni dodatkowe po przysiędze, ponieważ wystrzelałem najlepszy wynik na batalionie szkolnym) czy zdobyć Wojskową Odznakę Strzelecką (pech mnie prześladował, ponieważ zawsze zawody na WOS wypadały mi na : urlopie , L-4 , delegacji lub kursie……).

Btw użyłem słowo nieprzyjaciela , a nie bandyty czy innego nieprzyzwoitego określenia. Dziś w przestrzeni medialnej używa się różnych dehumanizujących określeń naszych wschodnich sąsiadów , takich jak : ruskie orki , ruskie ścierwa czy ruskie sk****** przykładów można mnożyć. Broń Boże nie jestem zwolennikiem tego co nasi wschodni sąsiedzi, wyprawią za naszą wschodnią granicą. Ale zdecydowanie łatwiej w teorii zabić „ruskiego orka” niż Rosjanina. Dlatego już na etapie szkolenia, następuje dehumanizacja przeciwnika. A instrukcje walki zamiast słowa „zabić” czy „ostrzelać” , piszą o „neutralizować” oraz „razić”. I to jest pewne wyparcie słowa „zabijać” z świadomości żołnierza.

Odległość od wroga.
Komu najłatwiej zabijać? Tym którzy są daleko od bezpośredniego pola walki :) Mówię o pilotach samolotów , artylerzystach czy załogach statków. Oni nie widza bezpośrednich skutków swoich działań. Idealnie przedstawia to scena z filmu BAT-21, gdzie zestrzelony pilot grany przez Gena Hackamana, miał po nalocie F-4 Fantom , wyrzuty sumienia. Ponieważ sam sprowadził nalot, a żołnierze armii Północnego Wietnamu, dobili swojego śmiertelnie rannego kolegę. Taka kinematograficzna dygresja. A najbardziej narażeni na psychiczne skutki zabijania : żołnierze wojsk specjalnych , piechota oraz załogi wozów bojowych. Specyficzna grupą są snajperzy , mimo że dzieli ich odległość od celu. Po przez optykę widzą skutki swoich działań. Niestety ci ludzie walczą bezpośrednio z ewentualnym przeciwnikiem, lub są świadkami scen które są pokłosiem działań pilotów , artylerzystów czy załóg statków. Widzą na własne oczy skutki działań swoich kolegów z innych rodzajów wojsk. Super pokazuje to scena z filmu Jarhead , gdzie marines siada, koło spalonego przez napalm człowieka który zastygł w pozycji siedzącej. Mimo że, owy spalony człowiek nie był pokłosiem jego działania, widział efekty innych rodzajów broni. Również sam rodzaj pola walki generuje inny stan stresu. Zupełnie inaczej walczy się terenie otwartym / lesie, a zupełnie inaczej w terenie miejskim. Gdzie podczas dynamicznych szturmów na punkty oporu, walka wręcz jest całkiem realna. Również zmieniła się taktyka, Amerykanie stosują taka zasadę żeby nie dopuszczać do całkowitego okrążenie budynku podczas szturmów, oczywiście ma to celu dać wrogowi drogę odwrotu przez co punkt oporu nie będzie się bronił tak zajadle. Jakby był całkowicie okrążony. A wysokie budynki, Amerykanie wolą nie raz szturmować z góry do dołu , niż z dołu do góry. Oczywiście jak pozwala im na to sytuacja, i posiadają środki (helikoptery).

Rola żołnierza / podoficera / oficera
Również znajdowanie się w danym korpusie, niesie z sobą inne zadania na ewentualnym polu walki. A typowymi „fizolami” są właśnie żołnierze korpusu szeregowców. Tak to oni głównie walczą na polu walki, podoficerowie poganiają a oficerowie „zarządzają” działaniami obu korpusów osobowych. Nawet dziś, mimo że pole walki nie jest liniowym starciem, taki podział obowiązków nadal jest widoczny.

Jak to się ma do wpisu Ramzana , pewnie nijak. Ponieważ ma to na celu zobrazowanie, że tylko dana cześć żołnierzy walczy, nawet w pododdziałach bojowych. Reszta wyższych korpusów, ma za zadanie kierować walką szeregowców.

Takie moje luźne dygresje
~Bart
Ostatnio zmieniony sob 25 lut 2023, 15:52 przez SilesiaSurvival, łącznie zmieniany 1 raz.
„Bycie nieuzbrojonym pociąga za sobą wiele złych rzeczy, w tym powszechną pogardę” - Nicollo Machiavelli

Silesia Survival : zapraszam pod tą samą nazwą na YT , FB , IG oraz TT
[email protected]
Awatar użytkownika
mar_kow
Posty: 514
Rejestracja: wt 21 gru 2021, 08:04
Lokalizacja: Mazury
Kontakt:

sob 25 lut 2023, 12:05

SilesiaSurvival pisze:
sob 25 lut 2023, 09:12
[...] Dziś ? Gdy owy oficer nie posiada naszywki z stopniem w widocznym miejscu, jest praktycznie na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od reszty wojska. Częściej będzie go zdradzać „oficerskie zachowanie” niż umundurowanie. [...]
Nie do końca, każdy bez względu na korpus nosi stopień wojskowy. Zmienił trochę swoje miejsce ze względu na typ munduru - nosi się go na piersi (stary pagon na wsuwce) oraz na prawym ramieniu w formie rzepa. Kolor biały dystynkcji zmieniony na czarny w celach maskujących. Jednostki specjalne mają przyzwolenie (nie do końca regulaminowe) nie nosić oznak stopnia.
Wykonując zadania bojowe w Afganie nikt oznak stopni ani nazwisk nie ściągał.
W przypadku realizacji zadań ochronnych na granicy z Białorusią wszystkie oznaki stopnia, nazwiska są ściągane i wskazane maskowanie twarzy kominiarką.
Problemem identyfikacji osobowej w przypadku granicy były telefony komórkowe. Mimo tłumaczeń żołnierze korzystali z białoruskiego roamingu tam gdzie nie było zasięgu polskiej sieci więc zdarzały się telefony z różnych niekoniecznie białoruskich numerów. Był przypadek włamu na konto bankowe...
SilesiaSurvival pisze:
sob 25 lut 2023, 09:12
[...]Zmieniło się tez szkolenie, [...]
Tak, sporo nowości weszło gdy staliśmy się członkiem NATO. Część doktryn została spolszczona i przeflancowana na nasz grunt. Sporo wniosły misje bojowe Irak i Afganistan.
SilesiaSurvival pisze:
sob 25 lut 2023, 09:12
Btw użyłem słowo nieprzyjaciela , a nie bandyty czy innego nieprzyzwoitego określenia. Dziś w przestrzeni medialnej używa się różnych dehumanizujących określeń naszych wschodnich sąsiadów , [...]
W wojskowej nomenklaturze używa się przeciwnik określając go na mapach kolorem czerwonym.
SilesiaSurvival pisze:
sob 25 lut 2023, 09:12
Odległość od wroga. [...]
Szkoląc się w warunkach poligonowych dla żołnierzy zawsze trudność sprawiały warty, patrole, ubezpieczenia. Bo wiadomo - nikt nie czuł bezpośredniego zagrożenia. To że jesteśmy poza pierwszą linią to nie znaczy że każdy jest bezpieczny i nie stanie oko w oko z dywersantem - takie są realia. Te realia już dały znać o sobie w Afganie, tam każdy bez względu na stopień miał swoje zadania, sektor obrony, a każdy alarm był bojowy.
Artyleria realizując zadania często daleko poza pierwszą linią jest świadoma że po wykonaniu salwy może otrzymać kontruderzenie. Każda ze stron posiada środki rozpoznania skąd strzela przeciwnik. Dlatego po wykonaniu ognia automatycznie zmienia się stanowiska ogniowe.
A stres ? Stres jest wszędzie nawet daleko na tyłach. Sam widok rannych, okaleczonych zmienia podejście do "celu". Po wykonaniu ognia artylerzysta nie będzie oglądał efektu ale po pewnym czasie zdarzy się widok rannych - reszta to wyobraźnia i odporność na stres. Sam przeciwnik też będzie dążył do likwidacji artylerii więc wcześniej czy później będzie to podobnie jak na pierwszej linii...
SilesiaSurvival pisze:
sob 25 lut 2023, 09:12
Rola żołnierza / podoficera / oficera
Również znajdowanie się w danym korpusie, niesie z sobą inne zadania na ewentualnym polu walki. A typowymi „fizolami” są właśnie żołnierze korpusu szeregowców. Tak to oni głównie włączą na polu walki, podoficerowie poganiają a oficerowie „zarządzają” działaniami obu korpusów osobowych. Nawet dziś, mimo że pole walki nie jest liniowym starciem, taki podział obowiązków nadal jest widoczny.

Jak to się ma do wpisu Ramzana , pewnie nijak. Ponieważ ma to na celu zobrazowanie, że tylko dana cześć żołnierzy walczy, nawet w pododdziałach bojowych. Reszta wyższych korpusów, ma za zadanie kierować walką szeregowców.

Takie moje luźne dygresje
~Bart
Tu też pozwolę sobie na korektę...
Owszem, szeregowy jest na końcu układu pokarmowego ale odpowiednio zmotywowany, dobrze wyszkolony i dowodzony pododdział jest zdolny do likwidacji znacznie liczniejszego i lepiej uzbrojonego przeciwnika. Aby miało to miejsce trzeba zacząć od dobrze przygotowanego oficera. Likwidacja swego czasu szkół oficerskich niestety przyczyniła się do znacznego obniżenia lotów. Pozostałe nieliczne placówki nie są w stanie wyszkolić młodych podporuczników na pokrycie vakatów w JW. Stąd też półroczne kursy dla pdf lub cywili. O ile pdf coś już potrafi to cywil nie jest w stanie tak na prawdę ogarnąć tematu bo krótki czas nie jest mu w stanie tego przekazać...

A tak naprawdę to najmłodszy oficer jest podstawowym elementem szkolenia plutonu. Po czteroletnich studiach był do tego przygotowany. Mając doświadczonych podoficerów dowódców drużyn często się też od nich uczył dowodząc plutonem. I tu znowu posłużę się misją bojową - za poszczególne odcinki czy to obrony czy ataku odpowiadają dowódcy plutonów - oficerowie. Atak na bazę - wszyscy mieli swoje strefy obrony. Na hesco był i szer. i ppłk.
Przypominając sobie nawet swoje stare czasy to biegałem ze swoim plutonem po poligonie drawskim. Jako dowódców drużyn miałem żołnierzy nadterminowych którzy lepiej sobie radzili jak dzisiaj podoficerowie zawodowi... Pamiętam, jak wzrosła moja pozycja po tym jak pokazałem żołnierzom dziki czosnek - mieliśmy tylko chleb i masło ze śniadania bo szef nie dowiózł żarcia... Każdy niewiele zjadł i śmierdział ale był zadowolony...
I w tym momencie ujawniają się predyspozycje - kto szybciej awansuje, kto będzie dalej dowodził a kto bardziej nadaje się do pracy w sztabie. Stopień i stanowisko też nie jest obligatoryjne, bardzo dużo oficerów skończyło karierę na kpt.
W dalszej strukturze jest dowódca pododdziału - kompanii tworząc swój punkt dowodzenia. Dostaje zadania z batalionu i rozdziela na plutony, drużynę gospodarczą. Jest to zazwyczaj element pierwszej linii.
Batalion ma już strukturę ze sztabem włącznie gdzie otrzymując zadanie z brygady/pułku planuje się i stawia zadania dla kompanii.
Brygada/pułk to już strukturalnie bardziej złożony "twór" który odpowiada za realizację zadań w swoim rejonie odpowiedzialności.
Nie idąc już wyżej wszystkie te elementy dowodzenia muszą być ochraniane przez pododdziały, stosowane wszystkie elementy ubezpieczenia (inż-sap, opl, opbmr) oraz zabezpieczone pod względem logistycznym (amunicja, żarcie, mundury, MED, zab. techn.)...
Oczywiście za każdym elementem stoi szeregowy ale to ten najmłodszy oficer jest tym, z którym najczęściej bezpośrednio się styka.
Przynajmniej tak powinno być...
Broń to narzędzie, to człowiek odpowiada za swoje czyny...
Ramzan Szimanow
Posty: 1871
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

ndz 26 lut 2023, 16:39

SilesiaSurvival pisze:
sob 25 lut 2023, 09:12


Zmieniło się tez szkolenie, jak już poprzednicy pisali. Jeszcze 100 lat temu szkolenie strzeleckie bardziej przypominało zawody strzeleckie, niż szkolenie wojskowe. Dziś wszystkie strzelania bojowe, odbywasz w oporządzeniu wojskowym. Czasem w masce p-gaz , czy na wymuszonym zmęczeniu. Jak np 2 km biegu , i bez przerwy (tyle co na pobranie załadowanych już magazynków) idziesz na LW strzelać. Dużo strzelań sytuacyjnych , pojedynczych czy nawet już drużynowych! Tarcze z sportowych, zmienione zostały na sylwetkowe, które na niektórych strzelnicach imitują
Pokłosie I i II wś które wielu w MON uwiera.
Bo ciężko zorganizować, bo "coś się stanie", bo kiepskie oceny z strzelania będą, bo podnośniki do celów ukazujących się siadły...
Więc najlepiej zutylizować przydział amunicji przy najprostszych możliwych strzelaniach szkolnych.
I dotyczy to nie tylko jednostek z "Koziej Wólki" ale również uważanych za liniowe.
Niestety mam wrażenie że najtrwalsza zmiana to cele sylwetkowe.
mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Owszem, szeregowy jest na końcu układu pokarmowego ale odpowiednio zmotywowany, dobrze wyszkolony i dowodzony pododdział jest zdolny do likwidacji znacznie liczniejszego i lepiej uzbrojonego przeciwnika. Aby miało to miejsce trzeba zacząć od dobrze przygotowanego oficera. Likwidacja swego czasu szkół oficerskich niestety przyczyniła się do znacznego obniżenia lotów. Pozostałe nieliczne placówki nie są w stanie wyszkolić młodych podporuczników na pokrycie vakatów w JW. Stąd też półroczne kursy dla pdf lub cywili. O ile pdf coś już potrafi to cywil nie jest w stanie tak na prawdę ogarnąć tematu bo krótki czas nie jest mu w stanie tego przekazać...

A tak naprawdę to najmłodszy oficer jest podstawowym elementem szkolenia plutonu. Po czteroletnich studiach był do tego przygotowany. Mając doświadczonych podoficerów dowódców drużyn często się też od nich uczył dowodząc plutonem. I tu znowu posłużę się misją bojową - za poszczególne odcinki czy to obrony czy ataku odpowiadają dowódcy plutonów - oficerowie. Atak na bazę - wszyscy mieli swoje strefy obrony. Na hesco był i szer. i ppłk.
Przypominając sobie nawet swoje stare czasy to biegałem ze swoim plutonem po poligonie drawskim. Jako dowódców drużyn miałem żołnierzy nadterminowych którzy lepiej sobie radzili jak dzisiaj podoficerowie zawodowi... Pamiętam, jak wzrosła moja pozycja po tym jak pokazałem żołnierzom dziki czosnek - mieliśmy tylko chleb i masło ze śniadania bo szef nie dowiózł żarcia... Każdy niewiele zjadł i śmierdział ale był zadowolony...
I w tym momencie ujawniają się predyspozycje - kto szybciej awansuje, kto będzie dalej dowodził a kto bardziej nadaje się do pracy w sztabie. Stopień i stanowisko też nie jest obligatoryjne, bardzo dużo oficerów skończyło karierę na kpt.
Choć trzeba niestety też wspomnieć o oficerach-karierowiczach.
Parę lat tu, parę tam szkoląc się głównie w pudrowaniu zastanej sytuacji i picowaniu meldunków, raportów składanych wyżej.
Realne działania całkowicie weryfikują takich w oczach podkomendnych.
Ale niekoniecznie przełożonych.
Więc tacy awansują.
Kiedy bardzo dobrzy oficerowie często kończą karierę w stopniu kpt bo próbują coś zrobić zamiast tylko udawać że coś robią.
A jak wiadomo, realne działania pociągają za sobą naturalne zużycie sprzętu, kontuzje wśród żołnierzy i inne problemy.
Których u udawaczy idących najmniejszą linią oporu jest mniej, więc zajmują wyższym przełożonym mniej czasu.

Co do podoficerów. To kluczowa kadra.
Często długie lata w jednym pododdziale siłą rzeczą znają się na swojej robocie.
Czy dowódca ma podejście ambitne, czy nie chce słyszeć o jakichkolwiek problemach a tym bardziej pomóc w ich rozwiązaniu utrzymanie sprzętu na chodzie czy rozwiązywanie tarć wśród żołnierzy jest na ich głowie.
Kiedyś, jako młody żołnierz służby kontraktowej na regulaminowo zadane porucznikowi pytanie w odpowiedzi otrzymałem tyradę gdzie mnożył 5 minut razy wszystkich podległych mu żołnierzy i zestawiał z swoim czasem pracy.
Co by o tym gościu nie powiedzieć w tym miejscu trochę racji miał.
O ile sprytny i dobrze wyszkolony podporucznik da radę "ręcznie sterować" plutonem to kompania zmechu a nawet pancerna to już inna kwestia.
Bez dobrych "brygadzistów" pozostaje takiemu oficerowi tylko gasić co większe pożary oraz robić dobrą minę do złej gry.
Awatar użytkownika
SilesiaSurvival
Posty: 1102
Rejestracja: pt 12 lis 2021, 20:56
Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice / Warszawa
Kontakt:

ndz 26 lut 2023, 23:13

Cześć

Odpowiem, na pewne kwestie.

mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Nie do końca, każdy bez względu na korpus nosi stopień wojskowy. Zmienił trochę swoje miejsce ze względu na typ munduru - nosi się go na piersi (stary pagon na wsuwce) oraz na prawym ramieniu w formie rzepa. Kolor biały dystynkcji zmieniony na czarny w celach maskujących. Jednostki specjalne mają przyzwolenie (nie do końca regulaminowe) nie nosić oznak stopnia.
Na poligonach , taktykach itp zabawach. Nie nosiłem stopnia , odznaki rozpoznawczej JW. Tylko flagi :) Nigdy nie miałem problemów. A noszenie nawet „przygaszonych” czy „maskujących” naszywek zdradza. Po co dorwać strzelcowi wyborowemu czy snajperowi pole do popisu?

mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Wykonując zadania bojowe w Afganie nikt oznak stopni ani nazwisk nie ściągał.
W przypadku realizacji zadań ochronnych na granicy z Białorusią wszystkie oznaki stopnia, nazwiska są ściągane i wskazane maskowanie twarzy kominiarką.
Przeglądałem wiele zdjęć czy to z Iraku czy Afganu , i często ludzie stopnia nie nosili. Tylko flaga , JW ( naszywka zmiany) i grupa krwi.
A co do granicy :) z tego co wiem jest zalecenie zakrywania twarzy i ściągania stopnia.

mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Problemem identyfikacji osobowej w przypadku granicy były telefony komórkowe. Mimo tłumaczeń żołnierze korzystali z białoruskiego roamingu tam gdzie nie było zasięgu polskiej sieci więc zdarzały się telefony z różnych niekoniecznie białoruskich numerów. Był przypadek włamu na konto bankowe...
Niestety problemy dzisiejszej armii, będąc na ważnych ćwiczeniach (bardzo ważnych) był kategoryczny zakaz wnoszenia telefonów do pewnego pomieszczenia. Jeden pan pułkownik zapomniał i wniósł….. szybciutko namierzyli go „smutni panowie” w tym dużym pomieszczeniu. Został wyprowadzony , jak to się dalej potoczyło nie wiem. Ale jakaś „działa” na pewno była.

mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Tak, sporo nowości weszło gdy staliśmy się członkiem NATO. Część doktryn została spolszczona i przeflancowana na nasz grunt. Sporo wniosły misje bojowe Irak i Afganistan.
W końcu zostanie zmieniona PSBS (Program Strzelań Broni Strzeleckiej czy jakoś tak to było) że skończy się strzelanie z strzelnic prawie jak tunelowe, z postawy leżąc 😉 Na rzecz większego realizmu, strzelanie sytuacyjne itp.

mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
W wojskowej nomenklaturze używa się przeciwnik określając go na mapach kolorem czerwonym.
Zależy w jakim sojuszu ;) Za czasów Układu Warszawskiego to czerwoni byli dobrzy , a niebiescy źli ;)

mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Szkoląc się w warunkach poligonowych dla żołnierzy zawsze trudność sprawiały warty, patrole, ubezpieczenia. Bo wiadomo - nikt nie czuł bezpośredniego zagrożenia. To że jesteśmy poza pierwszą linią to nie znaczy że każdy jest bezpieczny i nie stanie oko w oko z dywersantem - takie są realia. Te realia już dały znać o sobie w Afganie, tam każdy bez względu na stopień miał swoje zadania, sektor obrony, a każdy alarm był bojowy.
Prawda, ale cały czas na tzw „tyłach” jest mniejsze zagrożenie niż podczas patrolu. A to że partyzanci będą nękać , ostrzeliwać a przez to cały czas budują poczucie strachu. To element ich strategi walki :) Sam będąc na ich miejscu, robiłbym dokładnie to samo.
mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Artyleria realizując zadania często daleko poza pierwszą linią jest świadoma że po wykonaniu salwy może otrzymać kontruderzenie. Każda ze stron posiada środki rozpoznania skąd strzela przeciwnik. Dlatego po wykonaniu ognia automatycznie zmienia się stanowiska ogniowe.
Tak to prawda :) Ale też trzeba zadać pytanie, ile jest takich odpowiedzi, na prowadzony przez nas ogień?
mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
A stres ? Stres jest wszędzie nawet daleko na tyłach. Sam widok rannych, okaleczonych zmienia podejście do "celu". Po wykonaniu ognia artylerzysta nie będzie oglądał efektu ale po pewnym czasie zdarzy się widok rannych - reszta to wyobraźnia i odporność na stres. Sam przeciwnik też będzie dążył do likwidacji artylerii więc wcześniej czy później będzie to podobnie jak na pierwszej linii...
Oczywiście, ale jest pewna zależność. Im dalej do walki, tym jest jego mniej.
mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Tu też pozwolę sobie na korektę...
Owszem, szeregowy jest na końcu układu pokarmowego ale odpowiednio zmotywowany, dobrze wyszkolony i dowodzony pododdział jest zdolny do likwidacji znacznie liczniejszego i lepiej uzbrojonego przeciwnika. Aby miało to miejsce trzeba zacząć od dobrze przygotowanego oficera. Likwidacja swego czasu szkół oficerskich niestety przyczyniła się do znacznego obniżenia lotów. Pozostałe nieliczne placówki nie są w stanie wyszkolić młodych podporuczników na pokrycie vakatów w JW. Stąd też półroczne kursy dla pdf lub cywili. O ile pdf coś już potrafi to cywil nie jest w stanie tak na prawdę ogarnąć tematu bo krótki czas nie jest mu w stanie tego przekazać...
Smutne jest to, że często do armii idą ludzie co nie maja pomysłu na życie. Ale maja znajomosci…… Moim dowódca kompanii była baka po kosmetologii ….. 3 dzieci , każde z innym oficerem. Ot gościnna. Niby oficer, ale prócz stopnia niczego sobą nie reprezentowała. I tak jest coraz częściej, tik tokowa armia….. Szkoda , bo ci ludzie nie zdają sobie często sprawy co będą robić w czasie W.
mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
A tak naprawdę to najmłodszy oficer jest podstawowym elementem szkolenia plutonu. Po czteroletnich studiach był do tego przygotowany. Mając doświadczonych podoficerów dowódców drużyn często się też od nich uczył dowodząc plutonem. I tu znowu posłużę się misją bojową - za poszczególne odcinki czy to obrony czy ataku odpowiadają dowódcy plutonów - oficerowie. Atak na bazę - wszyscy mieli swoje strefy obrony. Na hesco był i szer. i ppłk.
I tak powinno być, każdy bez względu na stopień powinien nosić karabin. A nie jak to często widziałem u siebie na JW, że kadra oficerska z obrzydzeniem podchodziła do strzelania z karabinka. Jako nieoficerskie ……
mar_kow pisze:
sob 25 lut 2023, 12:05
Przypominając sobie nawet swoje stare czasy to biegałem ze swoim plutonem po poligonie drawskim. Jako dowódców drużyn miałem żołnierzy nadterminowych którzy lepiej sobie radzili jak dzisiaj podoficerowie zawodowi... Pamiętam, jak wzrosła moja pozycja po tym jak pokazałem żołnierzom dziki czosnek - mieliśmy tylko chleb i masło ze śniadania bo szef nie dowiózł żarcia... Każdy niewiele zjadł i śmierdział ale był zadowolony...
I w tym momencie ujawniają się predyspozycje - kto szybciej awansuje, kto będzie dalej dowodził a kto bardziej nadaje się do pracy w sztabie. Stopień i stanowisko też nie jest obligatoryjne, bardzo dużo oficerów skończyło karierę na kpt.
W dalszej strukturze jest dowódca pododdziału - kompanii tworząc swój punkt dowodzenia. Dostaje zadania z batalionu i rozdziela na plutony, drużynę gospodarczą. Jest to zazwyczaj element pierwszej linii.
Batalion ma już strukturę ze sztabem włącznie gdzie otrzymując zadanie z brygady/pułku planuje się i stawia zadania dla kompanii.
Brygada/pułk to już strukturalnie bardziej złożony "twór" który odpowiada za realizację zadań w swoim rejonie odpowiedzialności.
Nie idąc już wyżej wszystkie te elementy dowodzenia muszą być ochraniane przez pododdziały, stosowane wszystkie elementy ubezpieczenia (inż-sap, opl, opbmr) oraz zabezpieczone pod względem logistycznym (amunicja, żarcie, mundury, MED, zab. techn.)...
Oczywiście za każdym elementem stoi szeregowy ale to ten najmłodszy oficer jest tym, z którym najczęściej bezpośrednio się styka.
Przynajmniej tak powinno być...
Hehehe też byłem „terminem” :) I szkoliłem ostatni pobór. Miło wspominam. A robiłem z nimi nie tylko rzeczy przewidziane w planie szkolenia.

Pozdrawiam
~Bart
„Bycie nieuzbrojonym pociąga za sobą wiele złych rzeczy, w tym powszechną pogardę” - Nicollo Machiavelli

Silesia Survival : zapraszam pod tą samą nazwą na YT , FB , IG oraz TT
[email protected]
ODPOWIEDZ

Wróć do „Artykuły”