Historia powrotu do Polski w czasach zarazy.

Własne i merytoryczne artykuły uczestników forum
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
HomoSapiens
Posty: 65
Rejestracja: ndz 04 sie 2019, 12:30
Lokalizacja: Szczecin
Kontakt:

wt 23 lis 2021, 04:54

Witajcie po bardzo długiej przerwie. Od wielu miesięcy praca szła pełną parą. Krew, łzy i dużo potu zostało przelanych. Mnóstwo lekcji zostało nauczonych. I... udało się. Nasz mały domek bez kredytu, budowany na 31 arowej działce gdzieś w puszczy goleniowskiej jest gotowy. Marzenie o nim było w nas od wielu lat i cały czas zmotywowani takimi kanałami jak "Zbuduj Sam Dom" oraz "Living Big in a Tiny House" parliśmy do przodu oszczędzając jak najwięcej pieniędzy aby owo marzenie zrealizować.
Na początku pamiętnego roku 2020 spakowaliśmy cały dobytek i żegnając moje ukochane miasto Gloucester w którym mieszkałem dokładnie 8 lat co do dnia, udaliśmy się w podróż do Polski. Jest takie (podobno) stare chińskie przekleństwo bądź błogosławieństwo: "Obyś żył w ciekawych czasach". Myśl o nim towarzyszyła mi w trakcie drogi powrotnej jak i przygotowaniach do niej, bo działo się oj działo w Marcu owego roku.
Na kilka tygodni przed planowaną datą wyjazdu zaczęła rozkręcać się sytuacja epidemiczna na świecie. Z początku ignorowałem ją tak jak ignorowane były przez wielu poprzednie epidemie wirusów gryp i eboli które zwykle swoje ognisko miały gdzieś daleko gdzie nas nie było. Myślałem, że za kilka tygodni wszystko minie i będzie tylko kolejną, zlokalizowaną gdzieś w Azji, miejscową trudnością. Ku memu zaniepokojeniu, z dnia na dzień spływały informacje o rozwijaniu się sytuacji z niespotkaną dotąd dynamiką. Kolejne kraje odnotowywały chorych i to w dużych liczbach. Na dwa tygodnie przed wyjazdem byliśmy już spakowani, dzięki mojej niecierpliwej żonie oczywiście, która już nie mogła się doczekać dnia wyjazdu. Ja natomiast, pod wpływem spływających informacji zacząłem wątpić czy uda nam się wogóle przekroczyć granicę gdyż w tamtym czasie pierwsze kraje rozważały ich zamknięcie.
Mieszkanie było już praktycznie puste. Zostały tylko najbardziej podstawowe rzeczy do funkcjonowania przez pozostałe półtora tygodnia. Ja jednak podejrzewając najgorszy scenariusz uzupełniłem naszą skrzynkę z zapasami żywieniowymi. Bałem się uziemienia. Był taki moment gdy razem z żoną siedząc na kanapie zastanawialiśmy się czy to początek końca. Czy spóźniliśmy się z budową naszego samowystarczalnego domostwa i zginiemy tu w masowej epidemi grypy. Poważnie, jakkolwiek śmieszne może się to teraz wydawać, w tamtym momencie myślałem, że wkońcu ludzie się doigrali, że zeżre nas wszystkich choroba a świat jaki znamy przestanie istnieć. Takie myśli intesyfikowały się po wizycie w sklepie. Zastałem tam puste pułki, głównie tam gdzie był papier toaletowy (Widać czysta dupa jest dla ludzi bardzo ważna w czasach kryzysu). Gdy sięgnąłem po ostatnie puszki fasoli i pomidorów starsza kobieta obok mnie którą ubiegłem, cichym komentarzem do koleżanki, ale tak abym słyszał oraz kwaśną miną dała mi wyraźny znak niezadowolenia. Trochę przez to, że byłem pierwszy a trochę dlatego bo nie mogła sięgnąć tam gdzie ja. Przypomniało mi to sytuację pierwszych ludzi gdzieś na sawannie gdzie ci wyżsi mają ewolucyjną przewagę nad niższymi bo mogą sięgnąć po owoce rosnące wyżej na drzewie. Być może dlatego między innymi duży wzrost stał sie cechą genetycznie pożądaną a niskie kobiety bardzo pociągają bardzo wysocy mężczyźni aby zapewnili im pożywienie (ale to tylko moja teoria). Do tego przy kasie dowiedziałem się, że ludzie wykupują tak dużo produktów, że kierownictwo ustaliło ich limity na klienta. Po raz pierwszy od ośmiu lat w Anglii powiedziano mi przy kasie, że czegoś wziąłem za dużo. To była kolejna rzecz dodająca do poczucia końca jakiejś epoki.
Po powrocie do domu zauważyłem jak sprzeczne są moje działania. Z jednej strony mieszkanie było puste, rzeczy spakowane i gotowe do drogi a z drugiej miałem skrzynkę pełną zapasów żywnościowych na kilka tygodni której nie mógłbym zabrać w podróż.
Tydzień przed wyjazdem media relacjonowały zamykające się granice państw. Nagle w obliczu zagrożenia epidemią Unia Europejska porzuciła swoją fundamentalną zasadę wolności do przepływu dóbr i ludzi. Okazało się, że w obliczu prawdziwego kryzysu każdy ratuje tylko siebie a zjednoczona ta europa to jest już trochę mniej niż była w "dobrych czasach". Właśnie zamknięcie granic było dla nas jak jakiś nieśmieszny żart. Dosłownie już za kilka dni mieliśmy ruszać w podróż przez europę do Polski. Aby nadać nieco więcej dramatu tej historii dodam, że w tym samym czasie moja żona nabawiła się alergii na nasze mieszkanie. Rozwinął się tam jakiś grzyb (jak to w każdym angielskim lokalu) i powodował u niej nieprzerwane kichanie i trudności z oddychaniem. Tym bardziej nas to niepokoiło gdyż była ona w ciąży i bardzo baliśmy się o zdrowie naszego dziecka. Szczęśliwie, blisko nas mieszkał mój brat z żoną i na ostanie kilka dni przygarnął nas do siebie. Tam, jak ręką odjął alergia zniknęła. Jeden kryzys zażegnaliśmy. Przed nami dwa dni do wyjazdu.
Poniedziałek 23 Marca spędziłem przylepiony do telefonu. Wydzwaniałem do wszystkich polskich ambasad i konsulatów w krajach przez które mieliśmy przejeżdżać. Pytanie było jedno: "Czy przejedziemy?". Nie wiedzieli, nikt z tych ważnych ludzi nie wiedział jak faktycznie będzie na granicach. Jedni mówili, że na pewno na granicy z Francją nas zawrócą. Inni mówili, że aby przejechać jej granicę musimy mieć wypełniony specjalny formularz z zaznaczonym predefiniowanym celem podróży. Niestety żaden z nich nie spełniał znamion naszej. Formularz nie przewidywał tranzytu przez Francję dalej do Europy. Wniosek konsula był taki: "Nie jedźcie bo i tak was nie wpuszczą". Kolejny konsul tym razem w Niemczech powiedział, żeby nie wjeżdżać do Niemiec z Francji bo nas zatrzymają na kwarantannę, ale jeżli wjedziemy przez Holandię to takich nieprzyjemności nie będziemy mieli. Istny absurd! Rodzina wręcz odradzała nam podróż. Sugerowali żebyśmy wstrzymali się ze dwa tygodnie i poczekali na wyklarowanie się sytuacji.
W tamtym czasie okoliczności zdawały się być wyjątkowo nie na rękę.
Podsumowując: Wynajem mieszkania był ważny do końca tygodnia, niemogliśmy tam mieszkać przez alergię żony, cały dobytek spakowany w samochodzie a granice zamknięte przez szerzącą się pandemię. "Obyś żył w ciekawych czasach" mówią. Ja na to, sam sobie żyj w ciekawych czasach.
Nadszedł dzień wyjazdu. Nie pamiętam już czy odbyłem pożegnalny spacer po mieście, wiem napewno, że miałem go w planie. Pożegnaliśmy się z rodziną i po raz ostatni przejechaliśmy znanymi nam od lat ulicami z którymi miałem niemal niezliczoną ilość wspomnień. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że widziałem te miejsca po raz ostatni.
Samochód był zapakowany do pełna, skrzynki z jedzeniem już nie dało rady zmieścić. Ją jak i wiele innych rzeczy musiałem zostawić u brata. Pomyślałem, że przynajmniej będzie miał zapas w razie "W". Jazda przebiegała płynnie i bez korków. Szczególnie na głównej autostradzie z zachodu na wschód w kierunku Londynu było to rzadkością. Wręcz nadało to nieco niepokojącego uczucia, jechanie niemal pustą drogą na której zwykle mija się setki pojazdów. Przed dojazdem do przejścia granicznego w tunelu zatrzymaliśmy się w miejscu obsługi podróżnych na toaletę i coś do zjedzenia. Parking na wiele setek samochodów był prawie pusty. Całkowita większość w wielkim kompleksie sklepów była zamknięta z powodu zagrożenia epidemicznego. Czułem się trochę jakbym szedł po scenerii filmu apokaliptycznego w którym ludzkość została przetrzebiona. W tamtej chwili pomyślałem, że być może oni na serio z tą pandemią i faktycznie granicy nie przekroczymy. I tak nie było już odwrotu. Następny przystanek Folkestone Eurotunnel.
Wjechałem na teren przeprawy. Przed moimi oczami ukazał się gigantyczny parking, wiele pasów ruchu i... ani jednego samochodu. Ani jednego. Nie wiedziałem jak jechać. Żadnych wskazówek, żadnej kolejki. Jechałem jak po płycie lotniska. Dopiero po chwili zobaczyłem, że co jakieś sto metrów stał człowiek w kamizelce odblaskowej i machał wskazując kierunek. I tak dojechaliśmy do umownej granicy Zjednoczonego Królestwa z Francją. Przed nami budka z napisem "Zadeklaruj swoją broń palną" – zupełnie jakby w Anglii tak popularne było wożenie broni. Zdziwiło mnie to, ale funkcjonariusz w budce znudzoną twarzą tylko machnął na nas żebyśmy jechali dalej. Widocznie w jego eksperckiej ocenie nie wyglądaliśmy na bojówki Putina. Następna budka kilkadziesiąt metrów dalej była już tą graniczną. Przy niej stał samochód. Funkcjonariusz i kierowca prowidzili żywą wymianę zdań. Ten drugi pokazywał jakieś papiery, prawdopodobnie deklarację podróży o której czytałem. W tamtym momencie byłem pewny, że go nie przepuszczą. Gdy dojeżdżałem do nich, funkcjonariusz wskazał kierowcy ręką kierunek na lewo a tamten skierował się tam samochodem. Pomyślałem, że nie spełniał francuskich kryteriów, tak jak i my zresztą i zaraz też mnie odprawi. Człowiek w budce spojrzał na nas. Przekazałem paszporty. Przyjrzał się zdjęciom. Ja miałem deklarację podróży gotową w ręku. Oddał nam paszporty i nakazał jechać dalej. Tak po prostu. Żadnego sprawdzania temperatury, celu podróży, żadnych pytań. Po prostu pojechaliśmy dalej. Czułem mieszaninę zdumienia, ulgi i trochę zaniepokojenia.
Toczyliśmy sie dalej po pustym placu i co kilkadziesiąt metrów stał jakichś człowiek w kamizelce odblaskowej wskazujący drogę. Tym sposobem doprowadzili nas do pociągu do którego wjechałem i przejechałem wewnątrz do samego dziobu gdzie stał jeszcze tylko jeden inny samochód. Nie było żadnych innych. Wrota się zamknęły i ruszyliśmy. W trakcie drogi mówiłem żonie, że coś jest nie tak, że na pewno jeszcze nas sprawdzą po wyjechaniu z pociągu. Nic takiego się nie stało. Nawet się nie zorientowałem w którym momencie znaleźliśmy się na francuskiej autostradzie.
I tak przejechaliśmy Europę, bez najmniejszych kontroli, bez zamkniętych granic. Dopiero dojeżdżając do granicy Polskiej w Kołbaskowie o drugiej nad ranem, naszym oczom ukazała się cała armia policjantów, straży granicznej i wojska. Wszędzie migotały niebiesko czerwone światła. Wyglądało to jakby tam była blokada przed masową imigracją. Brakowało jeszcze tylko latających śmigłowców i czołgów. Dopiero tam żołnierz zmierzył nam temperaturę, kazał wypełnić dokumenty wraz z oznaczeniem miejsca kwarantanny. Po tym, mogliśmy jechać dalej.
Wnioski wyciągnijcie z tej historii sami.

CDN...
Awatar użytkownika
1411
Posty: 2564
Rejestracja: ndz 02 wrz 2018, 14:15
Lokalizacja: Śląsk
Kontakt:

wt 23 lis 2021, 13:52

Czytałem przy porannej kawie. Nic nie komentuję, czekam na więcej ☕
Obrazek
Awatar użytkownika
BowHunter
Posty: 1150
Rejestracja: pn 17 wrz 2018, 10:52
Lokalizacja: Golub-Dobrzyń (Polska) / Melhus (Norwegia)
Kontakt:

wt 23 lis 2021, 14:19

No jak taka kartka z pamiętnika literackiego. Pożarłem jednym, ciągłym spojrzeniem.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Artykuły”