Obrona stałego obozowiska.

Sprawy dotyczące bezpieczeństwa i przygotowania naszego miejsca zamieszkania
ODPOWIEDZ
Ramzan Szimanow
Posty: 1874
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

czw 16 lut 2023, 15:40

Obrazek

Kolejna część z serii "Konieczność zaczynania wszystkiego od podstaw". Tym razem o obronie swoje schronienia w różnych scenariuszach Naprawdę Ciężkich Czasów.

W razie ciężkiego załamania społecznego nawet niewielka rana może prowadzić do śmierci.
Dostęp do opieki medycznej, lekarstw będzie utrudniony.
Z drugiej strony, w tej serii zakładamy już te gorsze scenariusze.
Oddanie jakiejś bandzie obszarpańców resztek swoich zapasów w środku ciężkiej zimy najpewniej będzie oznaczać śmierć głodową.
Jeśli szybciej nie wykończy nas chłód i wilgoć próbując w trakcie nieudanej próby budowy kolejnego schronienia.
W tym miejscu walka o przetrwanie nie jest zero-jedynkowa, musimy być tak gotowi do twardej obrony swojego skromnego dorobku jak i cichej ucieczki przed przeważającą siłą.
Może też ratowania sytuacji gdy decyzja okazała się zła.

Nawet najlepiej ukryta ziemianka, używana na co dzień będzie łatwa do znalezienia przez ścieżki które zostawimy.
Jakbyśmy nie zacierali śladów, w końcu "wytrzemy" linie które nie będą trudne do śledzenia nawet dla kiepskiego tropiciela.
Czy będą wydeptane w leśnym poszycie, czy w postaci smug błota lub piachu na kamieniach lub gruzie.
Prędzej czy później. Goście nas odwiedzą.
Ale niekoniecznie w wrogich zamiarach.
W Ciężkich Czasach przedmioty drogie i trudno dostępne błyskawicznie wzbudzą niezdrowe zainteresowanie.
Zaawansowany sprzęt biwakowy, nawet znoszone ubranie drogich marek czy elektronika mogą sugerować inne zasoby. Złoto, srebro czy stabilne waluty.
Kusząc do ataku.
Podobnie częstowanie gości liofilizowaną żywnością itd.
Z drugiej strony przeganianie wszystkich jak leci siekierą też niekoniecznie będzie najmądrzejsze.
Zwłaszcza że prawie na pewno "życie nadal się toczy", rolnicy sieją by potem zebrać plony, jest możliwość jakiejś dorywczej pracy choćby za jedzenie lub usługi fachowca w jakiejś dziedzinie.
Niekoniecznie wszyscy są w tak złej sytuacji jak my.
I nie musimy robić sobie wszędzie wrogów.
Z drugiej strony okazanie słabości też może prowokować atak.
W czasie GWWW "wilki" będą ślinić się na sponiewieraną życiem baraninę której zniknięcia nikt nie zauważy.
Więc lepiej niech ta siekiera będzie cały czas w zasięgu ręki!
(A do tego parę małych, ostrych argumentów ukrytych w ubraniu.)

Organizacja obozu pod kątem obrony.

Po pierwsze musimy dobrze znać najbliższą okolicę.
Najlepsze trasy podejść.
I takie umożliwiające względnie skryte ulotnienie się jeśli przyjdzie taka potrzeba.
Organizując się w jakiś zapomnianych ruinach wybieramy miejsce z którego będziemy mieć minimum jedną alternatywną drogę ucieczki.
A jednocześnie dającą się z naszej miejscówki obserwować.
"Najgłębsza nora" z tylko jednym wejściem nie jest wcale dobrym pomysłem jak dobra nie wydawałaby się do obrony.
W kompleksie opuszczonych budynków nie wybieramy największego.
Tylko z mniejszych jeden dalej od głównej drogi prowadzącej do kompleksu.
Ale też nie na jego drugim końcu.
Sprytny, lub wyszkolony napastnik rutynowo będzie szukał "tylnego wejścia".
Będzie to w nim walczyć z wrodzonym lenistwem podpowiadającym najłatwiejsze.
Typowy nie wejdzie główną bramą, tylko pierwszym w jego mniemaniu względnie skrytym i dogodnym miejscu od flanki lub zaplecza.
Wracając do głównych dróg prowadzących do naszej kryjówki, gruz, złom utrudniające przejazd nie będą złym pomysłem.
Podobnie warto pamiętać że drzewo, drewniany słup ścięte siekierą przy ziemi wyglądają podobnie do roboty bobrów.
I tarasują przejazd najlepiej leżąc pod kątem około 45 stopni do spodziewanego kierunku przyjazdu gości.
Dwa tak leżące, krzyżujące się mogą być podejrzane.
Ale powalone tak by zapierało się o dolną część jeszcze stojącego?
A z drugiej strony o duży kawał betonu czy słup tak że ciężko będzie je po prostu odciągnąć na bok liną holowniczą?
Improwizacja i umiejętność jak najlepszego wykorzystania dostępnych zasobów i tu są naszym największym atutem.
Betonowe słupy też potrafią kruszeć i padać, wtarte błoto ukryje ślady kilofa.
Jeśli woda rozmywa drogę w jakimś miejscu może rozmyć do tego stopnia że nawet zmota 4x4 będzie mieć z tym problem.
Zwłaszcza gdy na dnie wyrwy „przypadkiem” będzie parę dużych kamieni.
Zatkanie dawno zapomnianego przepustu może sprawić że jakiś teren znów się zabagni itd.
Takie niespodzianki na pewno zniechęcą do odwiedzania naszej kryjówki.
A że nam też utrudnią życie?
Jeśli i tam mamy najwyżej rower z wózkiem ogrodowym po co nam przejazd szerszy niż wózek?

W bliższej odległości, rozsypane na betonie potłuczone szkło skutecznie utrudni ciche podejście. Nie będąc przy tym niczym podejrzanym w ruinach.
Nawet odciąg z zardzewiałej stalowej linki przymocowanej do elementu stabilizującego jakąś kupkę gruzu, po jego zahaczeniu zawalającą się z hukiem niekoniecznie zostanie od razu uznany za "nienaturalny".
Dwa, w tej odległości niekoniecznie będzie to już ważne.
Nawet zwykła warstwa żwiru może skutecznie poinformować nas gdzie są intruzi.

W głuszy położenie naszego obozu nie powinno pozwalać na łatwe, skryte podejście chyłkiem.
Ani dawać ułatwiających to osłon.
Z drugiej strony najlepiej jakby istniała minimum jedna droga pozwalająca na skrytą ewakuację w niskiej postawie.
Czyli "na czworaka" czy wręcz się czołgając.
Ciekawie takie obozowisko opisał Francis Eugene Galton.
Wkoło, ok 180 metrów miało nie być ukryć dla potencjalnych strzelców.
Dziś, w związku z rozwojem broni strzeleckiej logika nakazywała by ten dystans rozciągnąć do minimum 300.
Tylko jak to zrobić w naszych warunkach terenowych by nie kłóciło się z dostępnością wody i opału?
Niewielka polana w trudnym do pokonania poza wydeptanymi ścieżkami gąszczu też ma swoje zalety.
Nie powinno za to być w okolicy wzniesień pozwalających do dogodny ostrzał naszej miejscówki z broni strzeleckiej.
Kolejna ważna kwestia.
Obozowisko powinno mieć obrys kwadratu.
Rozmiar większy niż 10x10 metrów nie jest konieczny, 20x20 metra pozwoli już na więcej grządek.
Kosztem cztery razy więcej roboty w jego grodzeniu.
Ważnym elementem są dwie wypuszczone poza jego obrys reduty pozwalające na wzrokową kontrolę podejścia pod ogrodzenie.
Sugeruje on ich budowę z kamieni, a posiadając łopaty usypanie z ziemi przedpiersi wysokości minimum 1.20 m z strzelnicami wzmocnionymi kamieniami.
Oraz wykorzystanie tych redut jako schronień.
Galton podróżował wgłąb XIX wiecznej Afryki.
Moim zdaniem w Polsce XXI sensowniejsze będzie obsypanie ziemią do tej wysokości naszego schronienia którego budowę opisałem w części drugiej, jak i położonej po drugiej stronie obozowiska drewutni.
Kamienie mogą działać jako wtórne odłamki przy wybuchu granatu ręcznego lub trafienia z podlufowego granatnika 40 mm.
Broni której pojedyncza sztuka może się teoretycznie zdarzyć w rękach nawet najbardziej zaplutej bandy maruderów.
Choćby podpowiadała to jedynie paranoja, kamienie lepiej odpuścić lub układać je jedynie od zewnątrz grubej warstwy ziemi.

Jak grubej?
Stary 7.92x57 mm S, mocny nabój karabinowy z początku XX wieku przebijał z 50 metrów jedynie 25 cm luźno usypanego lekko wilgotnego piasku.
Z 400 metrów 30 cm.
Dla suchej gliny te wartości to odpowiednio 65 cm z 50 metrów i 40 cm z 400 metrów.
Dla drzewa sosnowego 60 cm z 50 metrów i 90 cm z 400 metrów...
To nie mój błąd czy źródła.
Przestrzeliwanie piasku czy nawet drewna ciut różni się od jednolitej stalowej płyty.
Szybszy pocisk może czasami szybciej się zdestabilizować i rozpaść jak ten sam mający mniejszą prędkość przycelną.
Podobne dane znajdziemy np w amerykańskiej instrukcji FM 3-06.11 dla ciut słabszej amunicji 7.62x51 Nato która z 25 metrów ma przebijać 5 cali (13 cm) sypkiego, suchego piasku.
Z 100 metrów 4.5 cala czyli 11 cm ale z 200 metrów już 7 cali czyli ok 20 cm a z 600 metrów 25 cm piasku.
Amunicja przeciwpancerna jest tu tylko nieznacznie lepsza.
Nasz typowy 7.62x51 z sośniną też radzi sobie analogicznie.
Z 25 metrów przebijając ok 35 cm, z 100 ok 45 cm a z 200 już 90 cm.
Odpowiednio oszalowany, choćby darnią lub ścianką z chrustu piach jest tu zdecydowanie zwycięzcom.
75 cm piasku ma zapewniać ochronę nawet przed ostrzałem z ciężkiego karabinu maszynowego 7.92/7.62 mm gdzie pociski padają szybko i blisko siebie.
Pół z tego zapewni sensowną ochronę przed mniej zmasowanym ogniem.
Ciekawostką jest że dla pocisku naboju 7.62x51 mm ok 5 cm litego betonu nie jest przeszkodą z 25, 100, 200 czy 600 metrów.
Zatrzyma jednak pośredni 5.56x45 czy 5.45x39 mm.
Podobnie pociski naboi pośrednich zatrzymuje betonowy pustak lub 6.3 cm cegły.
Jeśli jednak pocisk trafi w zaprawę pomiędzy cegły potrafi przebić jej 9 cm, a karabinowy 7.62x54 mm już ponad 15 cm.
Stare instrukcje podają nieraz dla niego przebicie 6.5 cm samej cegły ale najpewniej jest to powielony błąd w druku więc załóżmy lepiej ok 10 cm kiedy typowa cegłówka formatu "RF" ma 12 cm szerokości więc może się po prostu rozprysnąć trafiona pociskiem karabinowym.
Warto o tym i o odłamkach wtórnych pamiętać szykując redutę w ruinach.

Nawet udoskonalając obóz w takim terenie możemy być zmuszeni z którejś strony go ogrodzić.
A nie zawsze będą materiały z recyklingu pozwalające to zrobić szybko i sprawnie jak np słupki aż proszące się by je wykopać i przytargać w nowe miejsca oraz nadająca się do wykorzystania siatka.

W głuszy trochę bardziej się narobimy.
Prosty płotek z chrustu nie stanowi większej zapory tak przed zwierzyną chcącą dostać się do naszych zapasów czy zwierząt domowych.
Jak i przed natrętem który powali go kopniakiem.
Trzeba więc ryć.
Średnio człowiek z łopatą jest w stanie wykopać ok 1 m3 ziemi w ciągu godziny.
Rów wykopujemy ok metra od zewnątrz naszego przyszłego ogrodzenia.
Musi mieć szerokość nie pozwalającą zdrowemu mężczyźnie na pokonanie go jednym krokiem.
Tak by musiał go przeskoczyć lub gramolić się przez niego.
Oczywiście zaczynamy od pocięcia darni na równe kostki które odkładamy na bok.
Posłużą do szalowania wału z wydobytej ziemi położonego wspomniany metr od rowu.
Nie mając siły na przerzucanie ziemi mocnymi ruchami łopaty sypmy ją na jakąś płachtę którą potem przesuniemy w docelowe miejsce i opróżnimy.
Rów powinien sięgać nam minimum do kolan.
W tym momencie rozpoczynamy drugi etap budowy ogrodzenia.
Na każdy metr będzie nam potrzebne minimum 10 tyczek długości ok półtora metra i grubości ok dwóch do trzech palców.
Z cieńszej strony strony je solidnie zaostrzamy, z drugiej mogą być ciut bardziej kołkowate.
Pomoże nam w tym przyrząd z noża solidnie wbitego w pieniek.
Operujemy wtedy tyczką a nie ostrzem na niej.
W tym akurat zastosowaniu noże "fulltang" mają dużą przewagę.
Nasze tyczki dobrze będzie też potrzymać ostrzejszą stroną przy ogniu by je ciut "zahartować"
Następnie wbijamy je mocno w wał z ziemi tak by sterczały w stronę rowu na wysokości męskiego pasa.
Nie muszą być całkiem równo, nie muszą być idealne.
Cel jest taki by myślący o przeskoczeniu nad rowem wiedział że się na nie nabije.
Według uznania dodajemy np drugi, rzadszy rząd pod innym kątem dla naprawdę skocznych intruzów.
Następnie pogłębiamy rów wydobytą ziemią powiększając wał który możemy też ciut ubić i zabezpieczyć przed rozmywaniem z pomocą wyciętych na samym początku pracy kawałków darni.
Tym samy sprawiamy że tyczki mocniej siedzą, komuś czy czemuś gramolącemu się rowem ciężej je będzie powyrywać, rozsunąć lub połamać swoim ciężarem.
A na pewno narobi przy tym mnóstwo hałasu.
Czym rów będzie głębszy a jeż gęstszy tym lepiej będzie to działać.
Odpowiednie ułożenie tak chaty, jak i szopy/drewutni oraz ich okien daje nam widok wzdłuż zewnętrznej części ogrodzenia.
W równoległych ścianach nie powinny być naprzeciw siebie.
Poza oknami można też tuż nad linią ziemi obsypującej ściany z zewnątrz wykonać niewielkie, zatykane od środka drewnianymi klinami otwory strzelnic.
Na wale można też posadzić kolczaste krzewy, otoczyć rowem i palikami nasze reduty itd.
Podobnie kwestia wejścia w obręb obozowiska.
Otaczając całość rowem będzie nad nim trzeba zrobić mostek z kilku bali grubości męskiego uda.
Nie jest potrzebny szerszy niż wózek ogrodniczy czy taczka.
Wbrew pozorom taki mostek jest mniej pracochłonną alternatywą od szalowania palikami z chrustu przejścia ziemnego.
Które i tak będzie się rozmywać do rowu po obu stronach.
Bramy nie lokujemy przy naszej chacie, tylko przy drewutni lub którymś z bocznych narożników.

Jak to wszystko się ma do „nie tworzenia fortecy z tylko jednym wyjściem”?
Oczywiście i tu odpowiedzią jest ciężka praca łopatą, piłą i siekierą.
Najpierw potrzebujemy bali grubości męskiego uda, tniemy je na metrowej długości kawałki.
Następnie rozszczepiamy je z pomocą siekiery i klinów na połówki.
Od zewnętrznej ściany naszego schronienia wyznaczamy szeroką na metr i długą na kilka ścieżkę.
I ostrożnie zdejmujemy z niej darń.
Wkopujemy się w ziemię na około półtora metra wykorzystując ją do wzmocnienia naszych szańców.
Jeśli chatka otoczona jest rowem w tym miejscu wkopujemy się po prostu głębiej i stopniowo wracamy do poprzedniej głębokości wykopu.
Ściany rowu szalujemy połówkami belek, boczne belki wkopując ok 10-20 cm dla stabilności i układając na nich górne.
Przykryty tunel zasypujemy z góry, ubijamy ziemię stopami i starannie układamy darń na miejsce.
Przysypujemy igliwiem, gałązkami.
Mamy tunel o przekroju kwadratu ok 70x70 cm.
Wystarczający dla 95% ludzi by się nim szybko przeczołgać.
Wejście w naszym schronieniu wykonujemy w formie „pajęczej dziury”.
Z pokrywą z grubych desek wyposażoną w niewielki, wpuszczony w nią właz.
Najlepiej na tyle grubych by nie dawały charakterystycznego „głuchego” odgłosu chodząc po niej.
Następnie przysypujemy ją warstwą ziemi do równego zresztą podłogi chatki.
Dobrze jeśli możemy zamknąć za sobą właz tak żeby zbyt się nie wyróżniał.
Może jeszcze jakiś patent na zawalenie na niego sterty drewna?
Podobną „pajęczą jamę” wykopujemy na drugim końcu tunelu i przykrywamy ją bliźniaczą klapą.
Z włazem od środka zamykanym na solidną zasuwę lub choćby mocną linę.
By przy próbie forsowania z zewnątrz ktoś musiał narobić hałasu.
Klapę starannie zasypujemy cienka warstwą ziemi i igliwiem.
Tunel ewakuacyjny gotowy.
W razie wtargnięcia zdecydowanie silniejszych napastników w obręb obozowiska daje nam jakieś szanse ucieczki.
Zwłaszcza jeśli obsypaliśmy ziemią z zewnątrz także ściany „od podwórza” i mamy broń pozwalającą ciut zniechęcić napastników przed natychmiastowym szturmem na chatkę.
Alternatywnie może uda się w porę i niezauważeniu ukryć w tunelu w ogóle unikając walki.
Masakrę w Parośli przeżyła sześcioosobowa rodzina żydów ukrywana przez jednego z gospodarzy w podobnej skrytce.
Zagospodarowując ruiny mogą one mieć piwnice czy nawet stare kanały techniczne.
Do których starczy poszerzyć wejścia i je odpowiednio zamaskować.


Oczywiście może nam się zdarzyć podłoże gdzie takie prace ziemne będą prawie niemożliwe, każde parę centymetrów wykopu będzie oznaczać ciężką pracę kilofem.
Za drogę ucieczki będzie nam musiała starczyć sprytnie zamaskowana dziura w jednej z ścian schronienia.
Nie skazuje nas to jednak na płotek z chrustu czy kamieni.
Mając odpowiednio dużo sznurka lub zamiennika możemy wykonać równie gęste stojące jeże. Nożem robimy kwadratowy wrąb na środku każdej żerdzi.
Składamy je na krzyż i mocno związujemy.
Następnie przywiązując żerdzie na krzyż do jednej centralnej oraz poszczególne odcinki z sobą.
Podpierając z tyłu kamieniami, leżącymi kłodami, oraz układając jeże nad nimi stworzymy dość trudną do ruszenia zaporę której pokonanie chwile zajmie i nie będzie bezszelestne.
Zwłaszcza jak przywiążemy trochę ciut krótszych żerdzi sterczących pomiędzy rozgałęzieniem oraz umieścimy tam trochę dużych kawałków szkła, opalone metalowe puszki z kamieniem w środku itd.
Potykacze z drutu z zawieszonymi na nich puszkami to klasyka.
Opalone ale nie stopione, z kamieniem lub jeszcze lepiej kawałkiem złomu w środku "grają" najgłośniej.
Umieszczamy je w podszycie, trawie, wąskich przejściach.
Są standardem wokół obozowisk na kole podbiegunowym, w wersji gdzie uruchamiają prosty mechanizm odpalający ślepy nabój.
Można takie zdobyć, lub wykonać i teraz w Polsce.
Nie są w świetle prawa bronią strzelecką jak długo nie posiadają „lufy lub elementu ją zastępującego”.
Można wrzucić kilka do naszej „beczki ewakuacyjnej” czy auta.
Wykonanie w razie W też nie będzie tak trudne.
Ot, kawałek listewki z „kurkiem” z starego klucza lub innego kawałka metalu, napędzany siłą rozciągniętej sprężyny lub nawet gumy, do tego iglica z gwoździka.
Z nacięciem w które wtykamy kryzę naboju, następnie przywiązując go mocno do listewki taśmą czy nawet sznurkiem.
Problem z amunicją, nawet ślepej w tym momencie nie można zostawiać bez dozoru.
W czasie GWWW ślepaki mogą powodować niepotrzebne pytania.
Z drugiej strony naboje do pirotechnicznego osadzaka są w wolnym obrocie i nie będą budzić takiego zainteresowania.
Sugerowałbym użycie jak najmocniejszych, czerwonych lub czarnych.
Wspomniałem już że w ruinach dobrym pomysłem mogą być potykacze połączone z niestabilną stertą gruzu.
Która przewracając się narobi po prostu hałasu.
Można też skorzystać z patentu identycznego do pułapki „4 kształtnej” z opadającą belką lub kamieniem.
Zamiast przynęty do poprzeczki „4” wiążemy nasz odciąg.
Podkładając pod miejsce uderzenia ciężaru szkło lub kawałek blachy mamy wpływ na odgłos jaki wyda uruchomiona czujka.
Ułatwi nam to lokalizację zagrożenia mimo stresu, echa czy zniekształcającej dźwięki mgły.
Tego typu niespodzianki umieszczamy od stron z których nikt idący do nas w dobrych zamiarach raczej nie powinien nadchodzić.
Dobranie ich lokalizacji ułatwi nam „zabawa myślowa” w której wcielimy się w rolę wrogiego zwiadowcy lub napastnika.


O broni.

Temat który musi być omawiany w kontekście sytuacji.
Jeśli w okolicy ludzie chodzą z podniesioną z pobojowisk bronią długą na widoku nikogo nie zdziwi nasza.
Zwłaszcza popularnego typu i bez ekstrawagancji.
Parę kawałków taśmy na lunecie/kolimatorze nawet z najwyższej półki powinno wtopić je w tło.
Może nie będzie aż tak „dziki zachód” ale broń długa po domach i krótka pod ubraniem nie będą niczym niezwykłym.
Jak na Bałkanach zaraz po rozpadzie Jugosławii.
Możliwy jest jednak scenariusz okupacji terytorium przez wrogie wojska.
Które niezbyt sobie z tym radzą.
„Rządzą” w dzień, robią rajdy na domniemane kryjówki partyzantów.
Kwestią czasu są wtedy odwiedziny funkcjonariusza kolaboracyjnej policji.
Wszyscy członkowie rodziny muszą grać swoją rolę.
Ludzi którzy stracili wszystko oprócz rąk do pracy i chcą po prostu przeżyć.
Może ciut poturbowanych i skrzywionych przez okoliczności które do tego doprowadziły.
Broń palna na widoku, czy jej sugestia jak np.: walające się puste łuski, zapach spalonego celuloidu na ubraniu, wojskowa elektronika, radiostacje dalekiego zasięgu, noktowizja itd. to prosta droga do ściągnięcia na siebie ciężkich represji.
Nie mogą nic takiego zauważyć.
Co innego butelkę bimbru, musztardówki i zagrychę.
Pytani o ludzi u których dorywczo pracujemy, pomagamy odpowiadamy wymijająco.
Jak najszybciej zmieniając temat na nieszkodliwe ale chodliwe plotki na temat danych osób.
W żadnym wypadku nie próbujemy popędzać mundurowych „gości”.
Sobie nalewamy po pół, opuszczamy kolejki nawijając o naszych sukcesach w powrocie do normalności, atakach zdziczałych psów w okolicy, pytając przyjacielsko o rodziny.
Rola „chłopka roztropka z lasu” jest tu jak najbardziej wskazana do odgrywania, byleby bez przesady.
Ludzie głupi ale poczciwi uchodzą za nieszkodliwych i mało interesujących.
Zapytani o umocnienia wracamy do tematu zdziczałych psów, ataków wilków, sarnach chętnych na nasze grządki warzyw.
Opisujemy izolacyjne zalety półziemianki by ściany obsypane ziemią nie wydawały się podejrzane. Wspominamy o ulewnych deszczach których wodę ma nam pomóc odprowadzić rów itd.
Wizyta minie, udało się nie otrzymać biletu to obozu koncentracyjnego.
Tyle że zapada zmierzch.

Okupanci i ich pachołki chowają się na strzeżonych osiedlach, w „zielonych strefach” i za murami umocnionych baz.
Z swoich legowisk wychodzą partyzanci... i udający ich bandyci.
Pierwsi nie odwiedzą nas bez wyraźnego powodu.
Będą zbierać informacje na temat ludzi w okolicy.
W tym naszej grupy.
Jest szansa że pojawi się ktoś z jakąś propozycją, co może jednak być prowokacją sił okupanta.
Musimy być ostrożni.
Witamy podobnie jak „gości” mundurowych.
Z tym że starając się mieć pod ręką solidne, ostre narzędzie czy nawet niewielki pistolet pod ubraniem.
Partyzanci nie będą nam chcieli robić rewizji ani przewracać naszego schronienia do góry nogami.
Jakiekolwiek ich pomysły w rodzaju wiązania nas „by okupanci nie represjonowali z pomoc ruchowi oporu” to już nie czerwona lampka tylko syrena przeciwlotnicza przy uchu.
Stary bandycki numer pozwalający na bezproblemowy rabunek i morderstwo.
W drugą stronę stary patent to ucieczka zostawiają na stole apetyczne jedzenie i mocny alkohol.
Bandyci zamiast na pogoni skupiają się na pozostawionych przysmakach.
Zaprawionych trutką na szczury lub muchomorem sromotnikowym...
Nażrą się, popiją, odejdą. Następnego dnia narzekając na kaca.
Który trzeciego dnia ich zabije, ot zapili się na śmierć.
Jak już jesteśmy przy „partyzantach”.
Czytałem jak w jakiejś wsi w czasie okupacji mieszkańcy przed świtem wrzucali broń do rzeki.
By w czasie ewentualnego nalotu niemców ci nawet mając do pomocy psy nic nie znaleźli.
Okupant przed zmrokiem uciekał do swoich nor.
A chłopi wyciągali broń z rzeki.
By mieć czym obronić się przed nocnymi rajdami bandytów.
Gdy czerwona zaraza przegnała brunatną system nadal funkcjonował tak długo jak bandytyzm nie zanikł do poziomu pozwalającego spać bez nikogo czuwającego na warcie i naładowanego karabinu pod ręką.
Podobnie robili Wietnamczycy w czasie swojej wojny z Francją a potem USA.
Lepszą, mogącą dla okupanta być pretekstem do represji broń w dzień topiąc lub zakopując bezpośrednio w ziemi.
I wyciągając przed zmrokiem by mieć czym odeprzeć atak.
Najważniejsze jest zabezpieczenie wylotu lufy.
Np palcem z odciętym z gumowej rękawiczki, kawałkiem zawiązanej na nim szczelnie folii.
W miarę szczelny worek powinien zabezpieczyć jako tako przed piachem.
Może nie zwróci też takiej uwagi na dnie strumienia.
Zwłaszcza przywalony paroma kamieniami.
Amunicja w cywilnej specyfikacji raczej nie przetrwa takiego ciągłego moczenia/narażenia na wilgoć w ziemi.
Większość musi być w innych skrytkach. Nie ma też ona tak intensywnego zapachu jak używana broń która jak nie czyszczona, zawsze ma resztki nagaru w jakiś zakamarkach.
Wojskowe naboje poznamy po uszczelnieniu gniazda spłonki i styku pocisku z łuską farbą.
Takie naboje mają pewną szanse przetrwać bez zbyt wielkiego odsetka niewypałów jakiś czas w wodzie.
Ale z czasem łuski zaczną korodować, staną się chropowate i będą powodować zacięcia.
Najlepsze byłoby ukrywanie tak broni i amunicji w wodoszczelnej, metalowej skrzynce zakopanej w pewnej odległości od obozu.
Zamiennie rury PCV z dopasowanymi, szczelnymi zaślepkami.
Dodatkowo w środku dając woreczki strunowe.
Ale może nie będziemy mieć takich luksusów.
Psy okupacyjnych sił porządkowych mogą nie być aż tak wyczulone na zapach nagaru z prochu czarnego. A z znalezionego „antyka” może będziemy mieli szanse się wyłgać.
Lecz przy okupacyjnym terrorze lepiej nie ryzykować i taką broń też w dzień ukrywać poza obozem.
W tym systemie jednak jest paskudna luka.
Bandyci mogą buszować i w dzień.
Pod nosem wojsk okupacyjnych.
Opisy z II wś i późniejszych konfliktów wskazują że wtedy operują oni z reguły w małych grupkach po 2-3. Bez broni długiej nawet ją posiadając.
Co z taką wizytą, gdy nasze AR 10 z celownikiem termowizyjnym i KSG 12 są ukryte a my musimy się obronić przed taką inwazją w biały dzień?
Po pierwsze unikamy wpuszczania w nasze włości obcych i podejrzanych ludzi.
Niezależnie od ich płci czy wieku.
Kilkuletnia dziewczynka czy niepozorny staruszek mogą być bandyckim szperaczem.
Nawet znajomych nie wpuszczamy do naszej zagrody w ilości pozwalającej im na liczebne przytłoczenie domowników.
I zachowujemy ostrożność.
Broń improwizowana jest tematem często pomijanym.
Niesłusznie.
Amunicja może się skończyć lub okoliczności sprawiają że nie mamy swoich „kart atutowych” w ręku.
Francis Galton wzmiankował nawet zbieranie odpowiednich do rzucania kamieni, mając czas przygotowanie gorącej wody czy piachu.
Oraz opisywał jak napastnicy bywają zaskakująco odporni na okładanie ich kijem po głowie więc lepiej tłuc ich w inne, wrażliwsze miejsca...

Siekiera na widoku nie przyciągnie złych spojrzeń wizytujących nas „granatowych policjantów”.
Poza oczywistym cięciem można nią „pchnąć” jak karabinem z bagnetem.
Poparty masą naszego ciała cios ok kilogramowego żeleźca roztrzaska szczękę adwersarza jak szkło , trafienie w mostek skutecznie odbierze dech.
Mniejszym toporkiem można od biedy rzucić, nawet nie trafiając ostrzem jest w stanie wyrządzić pewną krzywdę, zniechęcić napastnika.
Skuteczności noży nie muszę opisywać, trzeba jednak cały czas że są bronią która „zabija ale nie powala”.
Napastnik mimo otrzymania śmiertelnych pchnięć może jeszcze walczyć całe minuty zanim do niedotlenionego z powodu spadku ciśnienia krwi mózgu dojdzie że wypadałoby się wyłączyć.
Krótki, sztywny karczownik (maczeta) daje nam lepszy zasięg od typowego noża.
Pozwala zasypać gradem cięć dłonie, twarz, tył łydek przeciwnika.
Jest trudniejszy do przechwycenia przez wroga niż siekiera czy toporek, machanie nim by utrzymać dystans odganiając się np: od dwóch wrogów z pałkami wolniej wyssie nam siły.
Pozwalając wymyślić coś co pozwoli nam wyjść z starcia z życiem.
Nadal jest jednak zwykłym narzędziem ogrodniczym.
Podobnie jak widły, łopata itd...
Jeślibyśmy taką posiadali, piła spalinowa ze względu na swój ciężar i nieporęczność jest z bardzo słabym narzędziem obrony.
Do tego na kiepskiej jakości paliwie pewnie nie odpali w najgorszym możliwym momencie.
Zaskoczeni z taką uruchomioną w rękach mamy jednak atut lepszy jak gołe pięści, choć w 99% psychologiczny.
Liczny filmy klasy B zrobiły swoje.
W praktyce przeciwnik choćby z pałką bez większego problemu nas wymanewruje.
Bijąc nas po rękach, wnętrzach kolan, tyle głowy czy w hamulec naszej „broni”.
Nie mając innego wyboru naszą jedyną szansą jest szarża dźgając prowadnicą rozkręconej na wysokie obroty piły na wysokości ramion celu.
Starając się dosięgnąć szyi, twarzy.
Tak, już barowy stołek jest poręczniejszy jako improwizowany oręż.
Solidna gazrurka, łom czy pałka nie będą złe.
W okopach I wś miała sprawdzić się pałka z nabitym na końcu fragmentem rury, ponacinanym i wygiętym w sterczące zęby.
Klinowany dużym, sterczącym na kilka centymetrów z drzewca gwoździem.
Zaostrzony w kolec pozwala na „bólowe” pchnięcia otwierające nam wroga na ciosy.
Zapytani przez kogoś o opartą o ścianę pałkę kolejny raz przypominamy o okolicznych sforach zdziczałych psów/wilków.
Opisałem kiedyś na tym forum plumbate.
Rzutkę o długości od 30 do 60 cm z stalowym grotem osadzonym w ołowianym odważniku nasadzonym na krótki drewniany trzpień z lotkami.
Ich waga wahała się od 130 do 350 gram a maksymalny zasięg rzutu to ok 80 metrów.
Ostrze wykonamy z odpowiednio zaostrzonego tarciem o płaski kamień kawałka blachy, gwoździa lub rozkutego obuchem siekiery po uprzednim nagrzaniu kawałka pręta lub rurki.
Ołów bez problemu zastąpi owinięcie trzpienia zaraz za ostrzem miękkim stalowym lub miedzianym drutem.
Nie głupie będzie też wykonanie odważnika odlewając go z zaprawy cementowej czy wypalenie z gliny.
Takie strzałki są narzędziem do odganiania szkodników, nie sprzętem do wywoływania powstań w XXI wieku.
Jeszcze bardziej niepozorna jest rotaczka, nazywana też gwiazdą do rzucania Apaczów.
Czy z dwóch skręconych sobą, zaostrzonych kawałków płaskownika, drutu zbrojeniowego czy nawet kawałków twardego, zahartowanego przy ogniu drewna.
Średnica 30-35 cm jest optymalna, waga 350-400 gram minimalna sensowna.
Nie jest to broń poręczna do przenoszenia ale takie leżące w obozowisku nie powinny przyciągnąć zbędnej uwagi.
Pojedyncze, zaostrzone na obydwu końcach pręty wagi powyżej 250 gram też będą użyteczne, w przeciwieństwie do noża wbijają się którą stroną nie trafią.
Solidny oszczep może już kojarzyć się z sprzętem kłusowniczym ( i być tak z powodzeniem użyty).
Ale po osłonięciu nasmarowanego łojem lub towotem grotu pochewką z kawałka butelki PET może tkwić wbity w ziemię jako niepozorny kołek.
Zwłaszcza w towarzystwie takich podtrzymujących pomidory.
Nie rzuci się też w oczy pomiędzy innymi tyczkami w drewutni, oparty o ścianę chatki pod grabiami i łopatą itd.
Pchnięcia taką włócznią są szybsze niż zamach siekierą.
Żołnierze Wietkongu używali takich do obrony tuneli przed infiltracją przez„szczury tunelowe” zachodnich aliantów.
Metodę z pchnięciem przez otwór w ściance zademonstrował Sylwester Stallone w filmie „Rambo - Ostatnia krew”.
Można tak skutecznie zniechęcić kogoś gramolącego się na wał wkoło chatki by wrzucić nam jakąś niespodziankę przez okno lub wetknąć nim lufę broni.
Czy po prostu wchodzącego za nami do schronienia.
Maksymalny zasięg rzutu to ok 40 metrów z wykorzystaniem sznurka „amentum”, nauka trafiania w cel wielkości sylwetki na kilkanaście jest szybka i intuicyjna.
Zadawane rany?
Zdecydowanie większe i mające większą szanse „znokautować psychicznie” niż pchnięcie nożem.
Jeśli grot nie ma kształtu liścia, tylko zadziory będzie problem go wyszarpnąć z celu.
Który z drugiej strony będzie tu o wiele bardziej poszkodowany sterczącym z ciała drągiem jak my utratą oszczepu.
Jeden mniej, a my musimy wykorzystać zamieszanie by chwycić coś innego.
Dobrze zrobiony łuk z leszczynowej gałęzi pozwala mimo niewielkiego naciągu miotać strzały nawet na 100 metrów.
W miarę płaskim torem lotu?
Do około 30tu.
Paradoksalnie wykonanie partii odpowiednio giętkich i prostych strzał latających tam gdzie chcemy jest trudniejsze jak samego łuku.
Jednak pozbawiony zbędnych bajerów, równikowy łuk o naciągu rzędu kilkunastu kilogramów jest zaskakująco szybkostrzelny.
W połowie XIX wieku cenił je w obronie redut Galton.
Pozwalały prowadzić skuteczny ostrzał wzdłuż granic obozowiska zza osłony otworów strzelniczych szańców.
W trzeciej dekadzie XXI łuk równikowy nadal zdarza się w rękach bojówkarzy czy członków lokalnych milicji w różnych zakątkach świata.
U nas obecnie bardziej kojarzy się z dziecięcą zabawką jak użyteczną bronią.
Niesłusznie, ale ma to swoje zalety.
Kusza, nawet prosta, domowej roboty jest o wiele bardziej demonizowana.
Przykładem jak obecnie w Polsce replika takiego samostrzału z okresu ciemnych wieków, pozbawionego jakiegokolwiek metalowego elementu wymaga specjalnego pozwolenia.
Jest to jednak pewien okoliczny ewenement.
W sąsiednich krajach nowoczesne kusze myśliwskie często stoją w sklepach sportowych obok wędek.
Jaka byłaby reakcja hipotetycznego granatowego policjanta czy żołnierza wojsk okupacyjnych znajdującego u nas kuszę-samoróbkę?
Śmiech czy pretekst do zabrania do obozu „filtracyjnego”/ egzekucji na miejscu?
Dobrze wykonana kusza warsztatowej roboty powinna pozwolić na celny strzał do tych 50 czy nawet 70 metrów w cel sylwetkowy.
Dalszy będzie wymagał odpowiedniego wyczucia opadu bełtów i po prostu szczęścia.
Krótsze i sztywniejsze, nie podlegające tak „paradoksowi łucznika” dzięki prowadzeniu w rynience bełty są o wiele łatwiejsze do wykonania jak dobre strzały.
Opanowanie celnego strzelania z kuszy jest też zdecydowanie szybsze jak łuku.
Ma jednak też i drugą ogromną wadę.
Szybkostrzelność jest mizerna przez sztywne i niewygodne w naciągu łuczysko.
Od dwóch do maks sześciu strzałów na minutę.
Mało i wolno.
W starożytnych Chinach rozwiązano ten problem tworząc kuszę z magazynkiem, w czasach nowożytnej już dynastii Ming znacznie udoskonaloną i uproszczoną do najbardziej znanej dziś formy.
Pozwala ona na wystrzelenie dziesięciu bełtów w 15-20 sekund.
Wady?
Niewielka energia lekkich bełtów, co za tym idzie słabe przebicie i zasięg.
Do tego konieczność strzelania z biodra przez specyfikę konstrukcji.
Ciut niwelowano je zatruwając groty bełtów, pozwalało to na skuteczne polowanie na tygrysy i …Odpieranie bandyckich napadów na domy jeszcze na początku XX wieku.
Ostatnie jej wykorzystanie na polu walki na większą skale to wojna Chińsko Japońska w końcu wieku XIX.
Już w czasach karabinów maszynowych i szybkostrzelnej artylerii polowej.
Sam projekt po zrozumieniu zasady działania jest zaskakująco prosty.
Powielenie go dla przeciętnego majsterkowicza nie powinno być trudne nawet mając do dyspozycji niewyszukane narzędzia i materiały.
Jak z innymi kuszami, jest to w tym momencie w Polsce nielegalne.
Chyba że... zastąpimy sprężyste ramiona sztywnymi a cięciwę gumami.
Przykładowa energia to 10-11 dżuli dla 10,5 gramowego bełtu.
Ostrego i o zdecydowanie większym pędzie jak 0.5 gramowa śrucina wiatrówki.
A sama broń o gumowym naciągu na pierwszy rzut oka bardziej kojarzy się z jakąś pokraczną zabawką.
Leżąca pod ręką, nienaciągnięta ale załadowana może być błyskawicznie przygotowana do strzału.
Nie można powiedzieć tego zwykłej kuszy, która teoretycznie może być napięta.
Ale mocne, drewniane łuczysko szybko się wypaczy i stanie bezużyteczne.
Stalowego możemy nie mieć z czego wykonać.
Chwycenie tradycyjnego łuku, naciągnięcie go i wypuszczenie strzały też może być dość szybkie, jeśli dobrze to wytrenujemy. Bardzo dobrze wytrenujemy.
Obozując w ruinach lub skalistym terenie środkiem do zniechęcenia napastników mogą być szklane butelki wypełniona łatwopalną, lotną cieczą.
Dowolną mieszanką benzyny, rozpuszczalnika czy mocnego alkoholu z olejem.
Roślinnym, napędowym, starym silnikowym, łojem itd.
Butelkę wypełniamy mieszanką w 2/3 i szczelnie zakręcamy.
Opary zamiast nam bezsensownie uciekać sprężają się w naszym improwizowanym granacie by widowiskowo eksplodować gdy chwycą płomień po jego rozbiciu.
Kwocz, zapalnik choćby z kawałka flaneli nasączonej roztopioną żywicą zawiązujemy na szyjce.
Póki nie jest nałożony, butelka nie budzi większych podejrzeń.
Ot, mieszanka mająca pomóc rozpalać w piecyku.
Nałożenie kwocza z przygotowaną pętelką jest szybsze jak jego podpalenie od płomienia świecy, zapalniczki czy lampy olejowej.
Tak spreparowany koktajl Mołotowa miał nie odbiegać skutecznością w załamywaniu ataków niemieckiej piechoty od konspiracyjnej produkcji granatu nazywanego „filipinką”.
Nie to co butelka z samą benzyną zatkana niechlujnie wetkniętą szmatą.
Warto też pamiętać że silne płomienie mocno zaburzają działanie nokto i termowizji.
Przy podejrzeniu że wróg może mieć taki sprzęt sprytne użycie kilku butelek zapalających może chwilowo zniwelować jego przewagę.
Ciśnięcie w płomienie starych opon, kawałków papy itd. wydłuży efekt.
Oczywiście ogień jest bronią obosieczną a pożar może się wytknąć spod kontroli.
Do tego używane na miękkim gruncie koktajle wcale nie muszą się rozbić.
I napastnicy chętnie odrzucą nam je z powrotem.

Dobra broń odtylcowa jest lepsza niż półśrodki.
Tyle że ciężko liczyć na to że będziemy mieć jej więcej niż ludzi zdolnych do jej użycia.
Oraz że będzie działać równie niezawodnie co w cieplarnianych warunkach strzelnicy.
Stary partyzancki sposób zwiększenia niezawodności magazynków pudełkowych to ładowanie ich jednym, dwoma nabojami mniej niż wynosi nominalna pojemność.
Przy większych magazynkach rurowych też wydaje się to dobrym pomysłem.
Wielu wskazuje duże zalety strzelby przy takiej obronie obozu, każdy wystrzał z popularnej 12tki może oznaczać wyplucie w kierunku wrogów ekwiwalentu serii dziewięciu pocisków z peemu kaliber 9x17 Browning lub nawet 12-16 z pistoletu kaliber .32 cala.
Zwiększa to szansę trafienia przy szybkiej walce w niewielkich odległościach i kiepskiej widoczności. W wypadku słabo wyszkolonych przeciwników daje nawet szansę zranienia kilku jednym strzałem a z bardzo bliska rażenie obalające loftek jest niekwestionowane.
Karabinek samopowtarzalny na nabój pośredni ma za to mniejszy odrzut i wielokrotnie pojemniejsze magazynki, w bardziej otwartym terenie i przy lepszej widoczności deklasuje strzelby.
Jak i PCC w rodzaju UZI/Glauberyta.
Które jednak są krótkie, zwarte, mają płomień wylotowy bez porównania mniejszy od subkarabinka na nabój pośredni.
Nabój pistoletowy będzie też łatwiejszy w ewentualnym wytłumieniu.
I broń krótka lub obrzyn będą przydatne.
A gdy tej nie mamy/zatnie się/zabraknie nam amunicji?
I improwizowane półśrodki będą lepsze niż dać się zarąbać siekierami.
Mogą kupić parę sekund na usunięcie zacięcia czy wymianę magazynka.
Która wydaje się szybka i prosta na stojąco, mając sportowe ładownice na pasie.
Leżąc płasko w błocku, schowany przed ostrzałem za pół metrowej wysokości wałem z ziemi i zaostrzonych żerdzi już tak nie będzie.
Ludzie mają tendencję do liczenia że cel który schował się za osłoną będzie leniwy i ukaże się w tym samym miejscu.
Dla tego który wyjdzie naprzeciw temu oczekiwaniu będzie to ostatni błąd w życiu.
Tak jak opróżnianie większości magazynka z jednej pozycji do liczniejszego przeciwnika który nie jest kompletnie zaskoczony i stłoczony.
Tyraliera uzbrojonych ludzi to nie rząd poperów na strzelnicy.
Jak byśmy nie byli dobrzy, przenosząc ogień na kolejne cele dajemy czas „czekającym na swoją kolej” na odpowiedź.
Kiedyś obliczono że żeby kompletnie obezwładnić przeciwnika, uniemożliwić mu odpowiedź ogniem, potrzeba jednego pocisku na sekundę na każdym metrze szerokości frontu atakujących.
Bez tego któryś zawsze może zdążyć paść za choćby niewielką osłonę i dobrze wymierzyć w miejsce powtarzających się błysków wystrzałów...
Reduty pozwalają wygodnie strzelać z pozycji klęcząc, ogrodzenie z wałem wysokości ok 50 cm pozwala bezpiecznie się przeczołgiwać a spomiędzy kołków ciężko zauważyć lufę karabinu.
Napociwszy się przy pracy żal byłoby nie wykorzystać wszystkich jej owoców.
Zwłaszcza walcząc o życie swoje i swojej rodziny.
Wtargnięcie wroga w obręb podwórza jest ostatecznym sygnałem do odwrotu.
Wcześniej dając „ogień ze wszystkich luf” by wywołać zamieszanie.
Jeśli zostały jakieś butelki zapalające itd. to to jest moment na ich wykorzystanie.
Choćby podpalając wejście do chatki.
Jako ostatnia do tunelu ucieka najsprawniejsza z osób w grupie, uzbrojona w broń o największej szybkostrzelności praktycznej z posiadanych.
Jeśli mamy świecę/ekran dymny odpalenie jej gdy ostatni chowa się w tunelu będzie dobrym pomysłem.
Sprawi wrażenie że pożar jest o wiele większy niż w rzeczywistości, opóźni przeszukanie chatki przez napastników.
Gdy ta i tak się już pali lub podpaliliśmy ją na odchodne rzucenie w tym ostatnim momencie paru naboi w płomienie też nie będzie głupie.
Wrogowie uznają że to eksploduje od gorąca pozostała nam amunicja.
Uciekając cała nadzieja w tym że przez jakiś czas będą skupieni na naszym dawnym schronieniu i swoich rannych.
I że udało nam się wcześniej przepłoszyć/wyeliminować napastników osaczających nas od strony naszej drogi odwrotu.
Jest jeszcze jeden sposób na zniechęcenie pogoni.
Wspominałem potykacze i samopały sygnałowe.
Przy dużym ryzyku takiego ataku i niewielkich widokach na lepsze schronienie można wykonać parę niespodzianek dla chcących przeciąć naszą drogę ucieczki.
Pod względem prostoty zdecydowanie wygrywa głęboki na ciut ponad 50 cm, mający w obwodzie ciut ponad 40 cm dołek.
Na dnie umieszczamy kawałek deseczki z sterczącym w górę dużym gwoździem.
Możemy go dodatkowo zaostrzyć na kamieniu lub pilnikiem jeśli wątpimy czy podoła podeszwie typowego wojskowego czy komercyjnego buta.
Lub jeśli mając brzeszczot do metalu wykonaliśmy w połowie długości gwoździa parę nacięć do 1/3 grubości i pod kątem 45 stopni.
Kto widział jugosłowiański lub rumuński bagnet do kbk AKM rozumie o co w tym chodzi.
Dołek nakrywamy kilkoma suchymi patykami i warstwą oczyszczonej z ziemi darni.
Trochę więcej pracy wymaga wersja gdzie na dnie dołka wbijamy drewniany kołek z sterczącym w górę kawałkiem zaostrzonego pręta z podobnymi karbami.
Pechowiec będzie miał większy problem z wyszarpaniem nogi z dołka, a jeśli ta wyjdzie razem z kołkiem powiększającym ranę przy każdym jego trąceniu będzie to dopiero początek jego udręki.
Drugie pod względem łatwości wykonania jest kilka zahartowanych w ogniu, długich na ok 30 cm palików.
Przed ostrym zakrętem ścieżki pomiędzy chaszczami rozciągamy stalowy drut na wysokości połowy naszych ud.
Bardzo nieuważny lub po prostu biegnący za upatrzoną zdobyczą piechur potknie się padając prosto w ukryte trawie czy paprociach paliki.
Zamiennie można użyć np. częściowo wkopanych w ziemię kawałków potłuczonych szyb itd.
Trochę rzadkiego błota pomoże w maskowaniu.
Pomysły w rodzaju biczy z młodych elastycznych drzewek z ostrzami na końcu, spadających z góry pniaków, topornych kusz samostrzałów itd. wymagają o wiele więcej nakładów pracy i pomysłowości w umieszczeniu oraz maskowaniu tak samego mechanizmu jak i zwalniającego go potykacza.
Podpowiem tylko że najbardziej niezawodny wydaje się mechanizm w typie drewnianej klamerki w formie trójkąta.
Dwa masywniejsze ramiona przywiązane są do drzewa lub palika trzymającego napięty mechanizm.
Pomiędzy nimi zaklinowana w wycięciach jest poprzeczka od której sznur idzie już prosto do naszego napiętego drzewka.
Potykacz mocujemy do jednego z ramion naszej klamerki.
Szarpnięcie za jego linkę uwalnia poprzeczkę z wycięć w pozostałych ramionach trójkąta uruchamiając mechanizm.
Kolejny patent, zagradzająca drogę przejścia gałąź budzi o wiele mniej podejrzeń jak rozciągnięty w poprzek ścieżki sznurek...
Najlepszym celem dla kolczastych biczy i bełtów z samostrzałów jest podbrzusze/uda.
Nie chronione ewentualną kamizelką kuloodporną, ładownicami czy po prostu grubą kurtką.
Liczenie na dużą penetrację gwoździ którymi nabiliśmy sprężystą gałąź czy bełtu z kuszy jednorazówki napiętej od całych tygodni nie jest zbyt rozsądne.
Spadający z góry pieniek nie musi być jakoś makabrycznie ciężki, kilkanaście kilogramów spokojnie wystarczy.
Skuteczność zwiększy sterczący z dolnej części na kilka centymetrów kawałek zaostrzonego drutu zbrojeniowego.
Odmiana gdzie ciężar nie spada swobodnie tylko stanowi kolczaste wahadło bujające się nad ścieżką na wysokości szyi pechowców wcale nie jest skuteczniejsza za to o wiele trudniejsza w wykonaniu i odpowiednim zamaskowaniu.
Jedyną zaletą jest potencjalny efekt psychologiczny.
Iście diabelskim pomysłem jest połączenie samopału hukowego z butelką zapalającą.
Ślepy nabój od osadzaka lub rewolweru jest wklejony w odpowiedniej średnicy otwór wywiercony w zakrętce. Tak by zapierał się kryzą.
Mechanizm iglicowy przymocowany jest do nakrętki lub po prostu szyjki butelki drutem.
Butelkę umieszcza się nad ścieżką, sprytnie pociągnięty potykacz uruchamia mechanizm zbijający spłonkę naboju który wypluwa płonące gazy do szklanej butelki wypełnionej w 1/3 oparami a w pozostałej części łatwopalną cieczą.
Ta rzecz jasna eksploduje opryskując płonącą zawartością wszystko poniżej.
Wkopane po bokach ścieżki zaostrzone paliki mogą dodatkowo zranić uciekających przed ogniem.
Ale też zdradzić pułapkę jeśli będą źle ukryte.
Parę dołków z gwoździem na dnie będzie trudniejsze do wykrycia.
Z kolei w miejscu i tak zaśmieconym potłuczone szkło, sterczące zardzewiałe blachy czy kawałki drutu ostrzowego nie będą dziwić.
Nawet jeśli większość pułapek zostanie odkryta zanim ktoś w nie wpadnie ewentualna pogoń będzie poruszać się o wiele ostrożniej.
Nie będą mieli pojęcia czy nie prowadzimy ich prosto w kolejne.
Choćby najlepsze pułapki tego typu nie zatrzymają zdeterminowanej grupy, nie to jest ich przeznaczeniem.
One mają nam kupić czas.

Oczywiście nawet w czasie głębokiego GWWW takie pułapki to skrajna ostateczność.
Ostatnie czego byśmy chcieli to by ktoś z naszej rodziny niechcący wszedł w jedną z nich ginąc lub zostając kaleką.
Wietkong stosował prosty system oznaczania zaminowanych dróg, kilkoma odpowiednio ułożonymi patykami lub kamieniami, wyraźnymi nacięciami na korze drzew itd.
W razie jakiś problemów na drodze ewakuacji z schronienia możemy niechcący zejść ze ścieżki i ich nie zauważyć.
Podobnie zbierając drewno po opadach śniegu lub wichurze która uszkodziła znaczniki.
Jeszcze gorzej jakby „złapał” nam się wizytujący nas przedstawiciel władz idący w krzaki za potrzebą.
Nie muszę chyba dodawać jak głupie są eksperymenty z takimi pułapkami w spokojnych czasach ile paragrafów kodeksu wykroczeń i karnego naruszymy nawet jak nie dojdzie do tragedii.

W razie ucieczki najlepiej gdybyśmy zdążyli odłożyć rezerwy w nowych beczkach ewakuacyjnych.
Choćby minimalne.
Nie trzyma się wszystkich jajek w jednym koszyku.
W jakimś momencie najlepszą decyzją może być oddanie większości zapasów z schronienia żołdactwu zbierającemu kontyngenty, partyzantom czy nawet bandytom.
Dobrze żeby nie było to wszystko co mamy.
Poza jedzeniem czy wódką mogą połakomić się też na koce, narzędzia a nawet ubrania.
Mając dobrze ukryty zapas łatwiej się rozstać z takim dobytkiem.

W powyższej „zabawie myślowej” uwzględniałem dość szerokie scenariusze.
Niektóre mogą wydawać się dość skrajne, odpierania w kilka osób pełnej czoty (plutonu) rezunów czy wręcz inspirowane groteskowym oblężeniem z Mad Maxa 2.
Czytając jednak o tym co działo się na wschodnich kresach Rzeczpospolitej w czasie II wś, powstania na Malajach, czy upadku kolonialnych rządów w Afryce nie jest to już tak oczywiste.
Cywil na wojnie ma przede wszystkim ochronić swoją rodzinę, przeżyć.
Nie wdawać się w beznadziejne starcia z kompaniami specnazu czy choćby zwykłego zmechu.
Środki i sposoby żałosne w takiej równie epickiej co absurdalnej walce mogą uratować skórę w starciu z obszarpaną grupką bandytów czy nawet maruderów.
Nie sugeruje „modelowej obrony” a jedynie szeroki wachlarz środków na równie szeroką paletę zagrożeń.
Któryś pomysł zawsze może okazać się przydatny.
Na pewno bardziej niż rozważania o łączeniu bloków linami tyrolek w czasie „apokalipsy zombie” czy radzieckich wszędołazach z lat 60” napędzanych dwoma silnikami Ziła 131.


Bibliografia:

F.E. Galton „Sztuka Podróżowania”

Nauka o Broni, cz I., Nauka o Strzale, 1921.

"Podręcznik dowódcy drużyny" 1971

https://www.globalsecurity.org/military ... 11/ch7.htm

Filmografia:

Kopanie ukrycia w stylu „pajęczej dziury”. Wybrawszy teren z odpowiednio niskim poziomem wód gruntowych może ono stanowić zapasową kryjówkę w terenie.
I daje inspirację do budowy tunelu ewakuacyjnego z głównego schronienia.
Czasem takie drążenie może być mniej uciążliwe jak wykop od góry.
Zasady szalowania są identyczne.
Pasowanie klapy od ok 27 minuty.
https://www.youtube.com/watch?v=9jquQ44_Ir4

Do ilustracji tekstu wykorzystałem kadr z filmu „Śmiertelne Polowanie” z 1981.
Opartego na prawdziwej historii trapera Alberta Johnsona.
Zapewne odpowiednio ucharakteryzowanej ale nie to tu chodzi.
W filmie grany przez Charlesa Bronsona traper okopuje się w swojej chacie i wybija tuż nad poziomem obsypującej ją z zewnątrz ziemi otwory strzelnicze.
Dopiero użycie materiałów wybuchowych pozwala obławie go wykurzyć.
Sposób umocnienia chaty nie jest fikcyjny.
Podobnie umacniali się w wsiach i chutorach cofający się przed natarciem Wehrmachtu Rosjanie.
Dodatkowo łącząc je rowami komunikacyjnymi.
Niemcy nie raz nacięli się gdy z pozoru wymarła wieś okazywała się świetnie umocnionym punktem oporu.

I jeszcze ciekawostka. Budowa prostego, częściowo zadaszonego okopu typu lisia nora.
Autor filmu jedynie nie zamaskował go darnią i nie wykopał pod jedną z ścian głębokiej na ok 50 cm rynny odprowadzającej wodę i zwiększającą szanse na przeżycie w razie wrzucenie do ukrycia granatu. Patent bardziej do wykorzystania w scenariuszach wymagających otwartej walki, ale warty wspomnienia.
https://www.youtube.com/watch?v=haTFs-8mqnQ

Obrazek

Część 1. Konieczność zaczynania wszystkiego od podstaw.
viewtopic.php?f=136&t=1100&sid=8d402ce9 ... 743f8d683b

Część 2. Schronienie pozwalające przetrwać zimę.
viewtopic.php?f=64&t=1153&sid=c0077e271 ... 56bc97987b

Część 3. Ogrzewanie zimowego schronienia.
viewtopic.php?f=76&t=1158&p=10781&sid=3 ... a88#p10781
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Ostatnio zmieniony wt 14 lis 2023, 21:40 przez Ramzan Szimanow, łącznie zmieniany 3 razy.
Ramzan Szimanow
Posty: 1874
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

czw 16 lut 2023, 15:53

Aparat w "Chińskim szpiegu" mi coś nawala, schemat niewyraźnie wyszedł.

Rozwinięcie poniższego schematu Galtona

Obrazek
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Awatar użytkownika
SilesiaSurvival
Posty: 1103
Rejestracja: pt 12 lis 2021, 20:56
Lokalizacja: Czechowice-Dziedzice / Warszawa
Kontakt:

pt 17 lut 2023, 23:27

Cześć

Fiu fiu fiu :) Konkretnie! Chylę czoła :)

Co do obrony obozowiska , chce tyko nadmienić że najlepsze godziny do skrytego ataku są między godzinami 4:30-5:15 rano. Kiedy sen najbardziej, chce zawładnąć naszym umysłem. Dlatego warto w tym czasie wystawić wzmocnienie warty :) Jeżeli mamy taka możliwość.

Możemy pełnić służbę w trybie 2-2, czyli 2 godziny warty i 2 godziny spania.
Lub pełnić warte w systemie 2-2-2, czyli dwie godziny warty , 2 godziny czuwania (możemy się położyć ale w oporządzeniu w butach na nogach) i 2 godziny spania (bez oporządzenia)

Wszystko zależy jaki tryb obierzemy, od zasobów ludzkich naszego obozowiska.

Pozdrawiam
~Bart
„Bycie nieuzbrojonym pociąga za sobą wiele złych rzeczy, w tym powszechną pogardę” - Nicollo Machiavelli

Silesia Survival : zapraszam pod tą samą nazwą na YT , FB , IG oraz TT
[email protected]
Ramzan Szimanow
Posty: 1874
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

sob 18 lut 2023, 00:26

SilesiaSurvival pisze:
pt 17 lut 2023, 23:27
Niegłupi jest też system 4-4. Cztery godziny czuwania, cztery drzemki ale z bronią i w butach.
Kluczowe są właśnie nasze zasoby ludzkie.
Ich przeciążanie przez dłużej niż kilka dni całkowicie mija się z celem.
Prowadzi też do groźnego zjawiska "zasypiania na stojąco".
Najgorsze jednak jest siedząc, przemęczony człowiek może nie tylko nie wiedzieć że zasnął ale też równie niepostrzeżenie się obudzić nie mając pojęcia o swojej drzemce.
Mimo próby obudzenia go wcześniej stroboskopem mocnej latarki.
Właśnie latarka, kawałek drewna itd w dłoni pomaga walczyć z ześlizgiwaniem się w sen.
W momencie osłabiania się świadomości mięśnie się luzują, przedmiot wysuwa się z dłoni i upada.
Nagły chrobot upadającego przedmiotu i jego brak w ręku rozbudza.
Przydatna sztuczka ale najważniejsze do takiego stanu nie dopuścić.
Na dłuższą metę trzeba te 6-7 godzin snu na dobę.
Zwłaszcza kiedy ciągiem z tego jest maks 3,5 godziny.
Tak czy siak zmiana musi wypadać właśnie przed 4 00, żeby wartownik w tych najgorszych godzinach był czujny.

I właśnie cały czas wychodzi jak krótka potrafi być kołderka zasobów ludzkich w mniejszych grupach. Większe mają z kolei swoje problemy, niekoniecznie przewodzić będzie osoba kompetentna czy nawet choć poczytalna.
Plus to że przez dłuższy okres nie utrzymamy pełnej gotowości i koncentracji, a tu poza pilnowaniem życie się toczy, trzeba kombinować jedzenie, opał, w schronieniu zawsze będzie coś do poprawki/naprawy/ulepszenia.
Nikt przy zdrowych zmysłach nawet nie myśli o robieniu tego w razie GWWW w pełnym oporządzeniu. Z wyjątkiem sytuacji gdy naprawdę mocno podejrzewamy atak.
A i wtedy może lepiej mieć kamizelkę pod luźną bluzą/kurtką i tylko tyle sprzętu ile nas nie spowalnia.
Awatar użytkownika
1411
Posty: 2595
Rejestracja: ndz 02 wrz 2018, 14:15
Lokalizacja: Śląsk
Kontakt:

sob 18 mar 2023, 22:19

Cenne uwagi Ramzan. Przypomniałeś mi o pewnym patencie na zasypianie przy okazji. Co prawda zmęczenie w sytuacji kryzysowej raczej nas powali, jednak czasami trzeba szybko zasnąć. Aby wcześniej wstać. Zregenerowanym. A gonitwa myśli bywa, że nie daje nam spokoju i nie pozwala zasnąć. I tutaj właśnie (nie mój) patent:
- pierwsza rzecz, to rozluźnianie mięśni. Mnie osobiście najlepiej się wykonuje ten proces leżąc na wznak (nie próbowałem w innej pozycji). Trzeba stopniowo rozluźniać mięśnie od głowy aż do stóp (uwaga na zwieracze :lol: ).
- druga (i ostatnia), to wygonić z głowy wszelkie myśli - to nie jest łatwe, gdy nas coś trapi, gdy kombinujemy co i jak zrobić, jak postąpić, układamy plany itd. Najszybszą metodą na gonitwę myśli jest myślenie "nie myślę o niczym". W kółko, w pętli.
Mnie osobiście odcina zasilanie do 2 minut, tak na oko, bo nijak tego nie mierzyłem.
Obrazek
Ramzan Szimanow
Posty: 1874
Rejestracja: czw 27 sty 2022, 10:49
Kontakt:

ndz 19 mar 2023, 15:09

1411 pisze:
sob 18 mar 2023, 22:19

Cenne uwagi Ramzan. Przypomniałeś mi o pewnym patencie na zasypianie przy okazji. Co prawda zmęczenie w sytuacji kryzysowej raczej nas powali, jednak czasami trzeba szybko zasnąć. Aby wcześniej wstać. Zregenerowanym. A gonitwa myśli bywa, że nie daje nam spokoju i nie pozwala zasnąć. I tutaj właśnie (nie mój) patent:
Kolejna bardzo przydatna a niedoceniana umiejętność :)
Awatar użytkownika
1411
Posty: 2595
Rejestracja: ndz 02 wrz 2018, 14:15
Lokalizacja: Śląsk
Kontakt:

ndz 19 mar 2023, 17:11

Dygresja: powtarzam się, ale sami widzicie, ze zagadnień przydatnych do opisania w tematyce przygotowań jest mnóstwo.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dom”