Zauważyłem że rozpoczął się sezon na rukiew wodną. Młode listki ładnie już odbiły - można zrywać i raczyć się do woli - istna darmowa bomba witaminowa. Można ją zbierać przez cały rok ale teraz listki są delikatne i nie trącą goryczką jak później.
Rośnie praktycznie w całej Polsce choć Wikipedia podaje że niby w południowo-wschodniej i północno-wschodniej nie - co poniższe fotki zaprzeczają odnośnie tej pierwszej części kraju. Spotkać ja można na podmokłych terenach łąk, strumieni, rzek. Przede wszystkim tam gdzie przez cały rok płynie woda. Z łąkowymi rowami melioracyjnymi trzeba uważać żeby nie najeść się przy okazji nawozów.
Można oczywiście ją uprawiać przy zachowaniu pewnych warunków. Listki mogą się różnić kształtem, ta uprawna jest trochę delikatniejsza - często spotykana w sklepach w foliowych workach. Za 50 gram bio trzeba zapłacić ponad 10 zł.
Dodam ze kwiaty są też jadalne.
Za dzieciaka (byłe woj. chelmskie) w czasach PRL'u w wiejskich sklepach nie było żadnych nowalijek, ogórków, pomidorów jak teraz praktycznie przez cały rok. Były własne przetwory, ewentualnie szczypior własny z doniczek podobnie jak rzeżucha. Jak już się pokazywała rukiew to się szło i zbierało. Później pajda chleba z masłem ale częściej ze smalcem, pęk rukwi, trochę soli i była wiosenna wyżera... Spotykałem ją później w zachodniopomorskim gdzie czasowo mieszkałem (służbowo) i teraz na Mazurach.
Warto znać dzikie zasoby w swojej okolicy które w razie rozpierduchy pomogą nam przetrwać. Zwłaszcza takich które przez ludzi są omijane bo nie wiedzą że jest "to" jadalne...




