Czy żołnierze chcą zabijać? Krótka opowieść o dwóch mitomanach.
: wt 21 lut 2023, 16:53
Artykuł z bloga "Hrabia Tytus". Zamieszczam fragment na wypadek jakby oryginał zniknął z sieci.
Moim zdaniem jest ciekawy dla preppersa z dwóch powodów.
Po pierwsze, obala groźny mit o pacyfistycznym nastawieniu przeciętnych ludzi nawet w ekstremalnych sytuacjach.
Drugi z kolei pokazuje jak łatwo manipulować statystykami pod z góry założoną tezę i jak trwałe potrafią być takie kłamstwa.
https://hrabiatytus.pl/2023/02/20/czy-z ... itomanach/
"Samuel Marshall i Dave Grossman.
Te dwa nazwiska kojarzy każdy zajmujący się psychologią wojskową.
Obaj dowodzili, że żołnierze na polu walki nie chcą zabijać. Ich książki weszły do kanonu rozmów o przemocy i zabijaniu, stanowiąc fundament wielu dalszych publikacji.
Czy słusznie?
„Men against fire” i „On Killing” to dwie podstawowe prace dla wszystkich pragnących przedstawić istoty ludzkie jako pacyfistyczne w swej naturze.
Nic w tym zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę ich zawartość.
Autor pierwszej z nich twierdzi, że amerykańscy żołnierze walczący na frontach II wojny światowej zasadniczo wzbraniali się przed pociągnięciem za spust, drugi zaś przekonywał czytelników, że liczba załadowanych i porzuconych muszkietów znalezionych na pobojowisku pod Gettysburgiem dowodzi, że piechurzy nie chcieli zabijać się nawzajem.
Zarówno same prace, jak i ich autorzy szybko znaleźli się w centrum werbalnego i pisemnego tornada gorących dyskusji, w trakcie których zadawano liczne pytania o naturę samego człowieka, a także wojny jako takiej. I tylko nieliczni polemiści zauważyli jeden mały detal – ani Marshall, ani Grossman, nie mieli pojęcia, o czym piszą.
Mit numer 1: żołnierze, którzy nie strzelali
W 1947 roku do rąk czytelników trafiła książka „Men against fire” autorstwa Samuela Lymana Atwooda Marshalla, człowieka będącego przede wszystkim dziennikarzem, a przy okazji wojskowym i historykiem.
Główną tezę wspomnianej pracy stanowiła dość sensacyjnie brzmiąca informacja, że mniej niż 25% amerykańskich „piechurów” wysłanych na front podczas II wojny światowej rzeczywiście strzelało w kierunku nieprzyjaciela.
Jego książka przyniosła mu sławę i uznanie zarówno w kręgach akademickich, jak i wojskowych, mając wpływ m.in. na programy szkoleniowe armii amerykańskiej.
Co ciekawe (i w perspektywie – przerażające), przez lata nikt na poważnie nie kwestionował zarówno samej metodologii Marshalla, jak i wniosków wypływających z jego pracy.
Być może miało tu miejsce swego rodzaju domniemanie kompetencji lub też mechaniczne powielanie „prawdy” Marshalla przez licznych wojskowych utwierdzających swych odbiorców w przekonaniu, że „Men against fire” rzeczywiście ukazuje prawdę.
Nie mam zamiaru wchodzić tu w liczne meandry tej historii, przepraszam. Zainteresowanych odsyłam choćby do bibliografii niniejszego artykułu.
Przełomem w sprawie postrzegania wspomnianej pracy stał się rok 1977, kiedy to zmarł jej autor, a jego tzw. spuściznę udostępniono szerszemu gronu badaczy.
To, co w niej znaleziono (a raczej czego nie znaleziono), wywołało dosyć spore zamieszanie w amerykańskim światku wojskowych uczonych.
Dlaczego?
Czytając pracę opierającą się w dużej mierze na danych statystycznych, napisaną przez kogoś cieszącego się pewną estymą i uznaniem w tzw. środowisku, można na ogół bezpiecznie zakładać, że autor wie, o czym pisze, a za jego twierdzeniami stoją konkretne dane, ujęte w ładne tabele i wykresy. Szperając więc w dorobku Marshalla, spodziewano się całych tomów zapełnionych danymi statystycznymi wspierającymi jego słynne twierdzenie o niewielkim odsetku amerykańskich żołnierzy pociągających za spust podczas II wojny światowej.
Jak się już zapewne Państwo domyślacie, niczego takiego nie znaleziono.
Cały plon poszukiwań stanowiło kilka notesów z luźnymi notatkami sporządzonymi przez Marshalla podczas niektórych rozmów. Ilość znalezionego materiału nie tylko nie nosiła znamion żadnej systematyczności, ale stała w rażącej sprzeczności z deklarowanym przez autora szerokim zakresem badań.
Ten dosyć szokujący fakt sprawił, że zaczęto uważniej analizować „Men against fire”, tym razem bez przekonania o nieomylności i autorytecie jej autora.
Szybko pojawiły się kolejne wątpliwości.
Narracja Marshalla kręciła się wokół prostego założenia – przeciętny piechur ma olbrzymie opory przed naciśnięciem na spustu.
Pisząc swą książkę, Marshall opierał się, jak twierdził, na wywiadach przeprowadzonych z około 400 kompaniami piechoty (jedna kompania liczyła w latach 1944–1945 193 żołnierzy) w Europie i na Pacyfiku, choć niekiedy liczba ta rosła (niczym ryba w wędkarskich opowieściach) aż do 603. Problem w tym, że Marshall rozpoczął swe badania w listopadzie 1943 roku na Pacyfiku, by następnie przenieść się po D-Day do Europy, co oznacza, że nigdy nie zdążyłby przeprowadzić rozmów z tak dużą liczbą żołnierzy przed zakończeniem II wojny światowej.
Tym bardziej że – wg. ludzi współpracujących z nim w tym okresie – nie był on tytanem pracy.
Historycy i entuzjaści analizujący jego życiorys również doszli do interesujących wniosków.
I nie chodzi tu o żaden atak „ad personam”, a zaledwie o ustalenie pewnego charakterystycznego podejścia Marshalla do zwykłej, nudnej prawdy.
Na pierwsze niespodzianki natrafiono, analizując jego służbę podczas Wielkiej Wojny.
Wbrew twierdzeniom Marshalla, nie został awansowany na porucznika przed zakończeniem działań bojowych, a 11 listopada nie zastał go „w okopie”, jako że jego jednostka (315 Engineer Battalion) zajmowała się budową dróg i odwszawialni.
Jego wspomnienia dotyczące bytności na froncie (już jako badacz) podczas II wojny światowej czy wojny w Korei również nie wytrzymywały konfrontacji z dokumentami i naocznymi świadkami wydarzeń.
W jego opinii większością strzelania zajmowały się karabiny maszynowe, „bazooki” i miotacze ognia.
Swojego rodzaju bombą podłożoną pod „Men against fire” okazał się jednak wywiad z Johnem Westoverem (przeprowadzony w 1987 roku przez Rogera J. Spillera), asystentem Marshalla podczas jego badań w Europie.
Według niego Marshall nawet nie pytał żołnierzy o to, czy strzelali, a jego twierdzenia o przeprowadzeniu wywiadów z kilkuset kompaniami są oczywistą przesadą.
Pytany o podstawy owych słynnych „procentów” Westover stwierdził z rozbrajającą szczerością, że wynikają one wyłącznie z intuicji Marshalla i jego generalizacji, zawierających jednak „esencję prawdy”.
Sam Westover próbował w późniejszym czasie zmienić wersję wydarzeń przedstawioną Spillerowi, niemniej „mleko się rozlało”.
W świetle dowodów ujawnionych po jego śmierci wyraźnie widać, że Marshall napisał swą książkę, opierając się wyłącznie na swoich przekonaniach i domniemaniach, niepopartych żadną analizą źródłową i bez przeprowadzenia badań statystycznych.
Mówiąc zaś zupełnie wprost – zmyślał.
Powyższe rewelacje powinny zakończyć żywot „Men against fire” jako źródła rzetelnej wiedzy na temat funkcjonowania żołnierzy na polu bitwy, a wszystkie istniejące egzemplarze powinny trafić do bibliotecznych działów oznaczonych jako „fantastyka”.
Tak się jednak nie stało.
Marshalla zupełnie nie interesował przebieg bitwy, wydawane rozkazy ani to, czy żołnierz rzeczywiście miał szansę oddania strzału.
Dla niego liczyła się wyłącznie jego własna wizja i wynikające z niej wnioski.
Tezy z owej książki zostały już uznane za „święte”, a głoszeniem jej „prawd” zajmowało się wielu profesorów i oficerów. Marshall nie mógł być więc po prostu zdemaskowany jako kłamca czy iluzjonista.
Zbyt wiele karier mogłoby przez to ucierpieć.
Zamiast uczciwego rozliczenia się z przeszłością i przeproszenia uczniów oraz czytelników, zabrano się za rozwadnianie tematu.
W 1999 roku United States Army Training and Doctrine Command wydało dużą (ok. 140 stron) pracę poświęconą wpływowi pracy Marshalla na armię amerykańską.
Na 77 stronie owej książki stwierdzono, że chociaż tezy tegoż badacza były wielokrotnie cytowane i dyskutowane w ciągu minionych dekad, to ich rzeczywiste znaczenie „trudno wydestylować”.
Jednocześnie autorzy nie szczędzili względem niego wielu ciepłych słów i kompletnie zignorowali opublikowane w minionych latach dowody na nieetyczne postępowanie tego uczonego.
W 2002 roku w The Journal of Military History pojawił się z kolei artykuł „udowadniający”, że Marshall miał rację, jednak ze złych powodów.
Rzecz jasna, sięgano czasem po bardziej personalne ataki względem krytyków owego „autorytetu”, niemniej pozwolę sobie je przemilczeć.
Jak widać, nie mogąc uratować statystyk Marshalla, główny wysiłek skierowano na podtrzymanie jego tezy, choć jest ona pozbawiona jakichkolwiek naukowych podstaw. Czy to zadziała? Czy prawda w końcu przedostanie się do opinii publicznej? Zobaczymy.
Mit numer 2: muszkiety spod Gettysburga..."
Dalsza część w linku
Żródło zdjęcia Reuters
Moim zdaniem jest ciekawy dla preppersa z dwóch powodów.
Po pierwsze, obala groźny mit o pacyfistycznym nastawieniu przeciętnych ludzi nawet w ekstremalnych sytuacjach.
Drugi z kolei pokazuje jak łatwo manipulować statystykami pod z góry założoną tezę i jak trwałe potrafią być takie kłamstwa.
https://hrabiatytus.pl/2023/02/20/czy-z ... itomanach/
"Samuel Marshall i Dave Grossman.
Te dwa nazwiska kojarzy każdy zajmujący się psychologią wojskową.
Obaj dowodzili, że żołnierze na polu walki nie chcą zabijać. Ich książki weszły do kanonu rozmów o przemocy i zabijaniu, stanowiąc fundament wielu dalszych publikacji.
Czy słusznie?
„Men against fire” i „On Killing” to dwie podstawowe prace dla wszystkich pragnących przedstawić istoty ludzkie jako pacyfistyczne w swej naturze.
Nic w tym zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę ich zawartość.
Autor pierwszej z nich twierdzi, że amerykańscy żołnierze walczący na frontach II wojny światowej zasadniczo wzbraniali się przed pociągnięciem za spust, drugi zaś przekonywał czytelników, że liczba załadowanych i porzuconych muszkietów znalezionych na pobojowisku pod Gettysburgiem dowodzi, że piechurzy nie chcieli zabijać się nawzajem.
Zarówno same prace, jak i ich autorzy szybko znaleźli się w centrum werbalnego i pisemnego tornada gorących dyskusji, w trakcie których zadawano liczne pytania o naturę samego człowieka, a także wojny jako takiej. I tylko nieliczni polemiści zauważyli jeden mały detal – ani Marshall, ani Grossman, nie mieli pojęcia, o czym piszą.
Mit numer 1: żołnierze, którzy nie strzelali
W 1947 roku do rąk czytelników trafiła książka „Men against fire” autorstwa Samuela Lymana Atwooda Marshalla, człowieka będącego przede wszystkim dziennikarzem, a przy okazji wojskowym i historykiem.
Główną tezę wspomnianej pracy stanowiła dość sensacyjnie brzmiąca informacja, że mniej niż 25% amerykańskich „piechurów” wysłanych na front podczas II wojny światowej rzeczywiście strzelało w kierunku nieprzyjaciela.
Jego książka przyniosła mu sławę i uznanie zarówno w kręgach akademickich, jak i wojskowych, mając wpływ m.in. na programy szkoleniowe armii amerykańskiej.
Co ciekawe (i w perspektywie – przerażające), przez lata nikt na poważnie nie kwestionował zarówno samej metodologii Marshalla, jak i wniosków wypływających z jego pracy.
Być może miało tu miejsce swego rodzaju domniemanie kompetencji lub też mechaniczne powielanie „prawdy” Marshalla przez licznych wojskowych utwierdzających swych odbiorców w przekonaniu, że „Men against fire” rzeczywiście ukazuje prawdę.
Nie mam zamiaru wchodzić tu w liczne meandry tej historii, przepraszam. Zainteresowanych odsyłam choćby do bibliografii niniejszego artykułu.
Przełomem w sprawie postrzegania wspomnianej pracy stał się rok 1977, kiedy to zmarł jej autor, a jego tzw. spuściznę udostępniono szerszemu gronu badaczy.
To, co w niej znaleziono (a raczej czego nie znaleziono), wywołało dosyć spore zamieszanie w amerykańskim światku wojskowych uczonych.
Dlaczego?
Czytając pracę opierającą się w dużej mierze na danych statystycznych, napisaną przez kogoś cieszącego się pewną estymą i uznaniem w tzw. środowisku, można na ogół bezpiecznie zakładać, że autor wie, o czym pisze, a za jego twierdzeniami stoją konkretne dane, ujęte w ładne tabele i wykresy. Szperając więc w dorobku Marshalla, spodziewano się całych tomów zapełnionych danymi statystycznymi wspierającymi jego słynne twierdzenie o niewielkim odsetku amerykańskich żołnierzy pociągających za spust podczas II wojny światowej.
Jak się już zapewne Państwo domyślacie, niczego takiego nie znaleziono.
Cały plon poszukiwań stanowiło kilka notesów z luźnymi notatkami sporządzonymi przez Marshalla podczas niektórych rozmów. Ilość znalezionego materiału nie tylko nie nosiła znamion żadnej systematyczności, ale stała w rażącej sprzeczności z deklarowanym przez autora szerokim zakresem badań.
Ten dosyć szokujący fakt sprawił, że zaczęto uważniej analizować „Men against fire”, tym razem bez przekonania o nieomylności i autorytecie jej autora.
Szybko pojawiły się kolejne wątpliwości.
Narracja Marshalla kręciła się wokół prostego założenia – przeciętny piechur ma olbrzymie opory przed naciśnięciem na spustu.
Pisząc swą książkę, Marshall opierał się, jak twierdził, na wywiadach przeprowadzonych z około 400 kompaniami piechoty (jedna kompania liczyła w latach 1944–1945 193 żołnierzy) w Europie i na Pacyfiku, choć niekiedy liczba ta rosła (niczym ryba w wędkarskich opowieściach) aż do 603. Problem w tym, że Marshall rozpoczął swe badania w listopadzie 1943 roku na Pacyfiku, by następnie przenieść się po D-Day do Europy, co oznacza, że nigdy nie zdążyłby przeprowadzić rozmów z tak dużą liczbą żołnierzy przed zakończeniem II wojny światowej.
Tym bardziej że – wg. ludzi współpracujących z nim w tym okresie – nie był on tytanem pracy.
Historycy i entuzjaści analizujący jego życiorys również doszli do interesujących wniosków.
I nie chodzi tu o żaden atak „ad personam”, a zaledwie o ustalenie pewnego charakterystycznego podejścia Marshalla do zwykłej, nudnej prawdy.
Na pierwsze niespodzianki natrafiono, analizując jego służbę podczas Wielkiej Wojny.
Wbrew twierdzeniom Marshalla, nie został awansowany na porucznika przed zakończeniem działań bojowych, a 11 listopada nie zastał go „w okopie”, jako że jego jednostka (315 Engineer Battalion) zajmowała się budową dróg i odwszawialni.
Jego wspomnienia dotyczące bytności na froncie (już jako badacz) podczas II wojny światowej czy wojny w Korei również nie wytrzymywały konfrontacji z dokumentami i naocznymi świadkami wydarzeń.
W jego opinii większością strzelania zajmowały się karabiny maszynowe, „bazooki” i miotacze ognia.
Swojego rodzaju bombą podłożoną pod „Men against fire” okazał się jednak wywiad z Johnem Westoverem (przeprowadzony w 1987 roku przez Rogera J. Spillera), asystentem Marshalla podczas jego badań w Europie.
Według niego Marshall nawet nie pytał żołnierzy o to, czy strzelali, a jego twierdzenia o przeprowadzeniu wywiadów z kilkuset kompaniami są oczywistą przesadą.
Pytany o podstawy owych słynnych „procentów” Westover stwierdził z rozbrajającą szczerością, że wynikają one wyłącznie z intuicji Marshalla i jego generalizacji, zawierających jednak „esencję prawdy”.
Sam Westover próbował w późniejszym czasie zmienić wersję wydarzeń przedstawioną Spillerowi, niemniej „mleko się rozlało”.
W świetle dowodów ujawnionych po jego śmierci wyraźnie widać, że Marshall napisał swą książkę, opierając się wyłącznie na swoich przekonaniach i domniemaniach, niepopartych żadną analizą źródłową i bez przeprowadzenia badań statystycznych.
Mówiąc zaś zupełnie wprost – zmyślał.
Powyższe rewelacje powinny zakończyć żywot „Men against fire” jako źródła rzetelnej wiedzy na temat funkcjonowania żołnierzy na polu bitwy, a wszystkie istniejące egzemplarze powinny trafić do bibliotecznych działów oznaczonych jako „fantastyka”.
Tak się jednak nie stało.
Marshalla zupełnie nie interesował przebieg bitwy, wydawane rozkazy ani to, czy żołnierz rzeczywiście miał szansę oddania strzału.
Dla niego liczyła się wyłącznie jego własna wizja i wynikające z niej wnioski.
Tezy z owej książki zostały już uznane za „święte”, a głoszeniem jej „prawd” zajmowało się wielu profesorów i oficerów. Marshall nie mógł być więc po prostu zdemaskowany jako kłamca czy iluzjonista.
Zbyt wiele karier mogłoby przez to ucierpieć.
Zamiast uczciwego rozliczenia się z przeszłością i przeproszenia uczniów oraz czytelników, zabrano się za rozwadnianie tematu.
W 1999 roku United States Army Training and Doctrine Command wydało dużą (ok. 140 stron) pracę poświęconą wpływowi pracy Marshalla na armię amerykańską.
Na 77 stronie owej książki stwierdzono, że chociaż tezy tegoż badacza były wielokrotnie cytowane i dyskutowane w ciągu minionych dekad, to ich rzeczywiste znaczenie „trudno wydestylować”.
Jednocześnie autorzy nie szczędzili względem niego wielu ciepłych słów i kompletnie zignorowali opublikowane w minionych latach dowody na nieetyczne postępowanie tego uczonego.
W 2002 roku w The Journal of Military History pojawił się z kolei artykuł „udowadniający”, że Marshall miał rację, jednak ze złych powodów.
Rzecz jasna, sięgano czasem po bardziej personalne ataki względem krytyków owego „autorytetu”, niemniej pozwolę sobie je przemilczeć.
Jak widać, nie mogąc uratować statystyk Marshalla, główny wysiłek skierowano na podtrzymanie jego tezy, choć jest ona pozbawiona jakichkolwiek naukowych podstaw. Czy to zadziała? Czy prawda w końcu przedostanie się do opinii publicznej? Zobaczymy.
Mit numer 2: muszkiety spod Gettysburga..."
Dalsza część w linku
Żródło zdjęcia Reuters