Raczej widać tendencje do omijania go szerokim łukiem.
Mamy swoje przygotowane miejscówki, miejsca ewakuacji.
Tam zgromadzone zapasy, narzędzia.
Doskonale poznaną okolicę.
Przychodzi "ta godzina" udaje się nam zebrać rodzinę.
I w porę ewakuować wszystkich z mniej bezpiecznych miejsc.
Wszystko idzie zgodnie z planem.
Docieramy do swojego miejsca ewakuacji.
Czy może nie do końca, plan ewakuacji poza kraj nie wypala i wracamy do siebie z podkulonym ogonem.
I tu zaczynają się schody.
Rozgoszczona na naszym grupka żuli może nie stanowić większego problemu.
Temat zahaczyłem w tekście o "Dzikich lokatorach".
Odpowiednia "perswazja" pozwoli ich pognać.
Gorzej jak spodziewali się powrotu prawowitego właściciela.
Więc tylko splądrowali nasze zapasy a co nie mogli zabrać spalili by zatrzeć ślady.
Mamy tyle co na sobie, może w autach.
Dobrze jak coś w poukrywanych beczkach.
Inny scenariusz.
Jeszcze głębsze załamanie społeczne.
Odpieramy nocny atak niewielkiej bandy.
Zdarza się.
Tylko się cieszyć że nikt z naszej rodziny nie zginął ani nie odniósł większych obrażeń.
Napastnicy odeszli przed świtem zabierając swoich rannych i zabitych.
Tylko stratowana trawa, ślady kul na murach, łuski z broni palnej i plamy krwi pozwalają odtworzyć przebieg wypadków.
Kilka dni jest spokój.
Aż zjawiają się ONI.
Kilkudziesięciu maruderów z karabinkami automatycznymi, paru z bronią zasilaną z taśm nabojowych.
Granaty ręczne, dwie opancerzone stalowymi płytami i workami z piaskiem ciężarówki.
Z wielkokalibrowymi karabinami maszynowymi na obrotnicach kabin.
Może nawet stare, poobijane pudło Bojowego Wozu Piechoty toczące się z warkotem ciężkiego diesla i klekotem gąsienic.
Działem w wieżyczce i proroczym "Macie przejebane!" wypisanym krwistoczerwonym sprejem na przednim pancerzu.
Mniejsza grupa mogła być ich szperaczami.
Lub nie wartą splunięcia konkurencją o której porażce usłyszeli wyciągając wnioski że taką ochronę musi mieć coś cennego.
Udaje się zachować najważniejsze.
Ucieczka pozwala zachować życie.
Przedzierając się rowami melioracyjnymi i zagajnikami byle dalej od odgłosów nierównej walki bandy z tymi którzy nie mieli tyle rozumu.
Może jest do czego wracać.
Zostały puste ściany, wybite okna można załatać choćby folią.
Ale jak uczy historia choćby potopu szwedzkiego na jednym rabunku się nie kończy.
Kilka dni później pojawia się kolejna grupa maruderów, ciężkozbrojnych szabrowników, duża banda, nawet "swoi" żołnierze.
Głodni, źli i z rozkazem przeprowadzenia rekwizycji.
Ucieczka "dalej od dróg" nasuwa się sama.
Może być lepszą opcją jak błąkanie się licząc na pomoc tych którzy mieli jeszcze ciut więcej szczęścia ale i tak balansują na granicy biologicznego przetrwania.
W czasie potopu szwedzkiego ucieczka w ostępy często niewiele pomagała.
Zarazy jak cholera czy dżuma docierały do leśnych obozowisk razem z uciekinierami.
Głód, wycieńczenie, zimno i stres dawały mikrobom pole do popisu.
Co kiedy nie ma innej opcji?
Trzeba po prostu zrobić to dobrze.
Znaleźć dobre miejsce, co nie jest łatwe patrząc na gęstość zaludnienia naszego kraju.
Z drugiej strony są jeszcze miejsca trudno dostępne, prawie odcięte.
Gdzie mało komu chce się zapuszczać turystycznie z pełnym brzuchem.
A co dopiero w trudnych czasach.
Kiedy mając jakieś pojęcie o pogardzanym przez niektórych "tradycyjnym puszczaństwie " (bushcrafcie) będziemy z swoją rodziną mieć tam większe szanse niż koczując gdzieś w ruinach miasta.
Na łasce i niełasce wrogiego żołdactwa czy pospolitych bandytów.
Czy co gorsza w jakimś "obozie filtracyjnym" jakie Rosjanie tworzyli w czasie wojen na Kaukazie a obecnie mają tworzyć na okupowanych terenach Ukrainy.
Nie mam tu na myśli spędzenia zimy w namiocie czy przewiewnym szałasie z gałęzi.
Tylko wykorzystanie pozostałości dawno porzuconych budowli do których drogi dojazdowe zarosły dekady temu czy budowę niedużej, ale solidnej chaty od podstaw.
W miejscu pozwalającym łatwo pozyskać czystą wodę i wystarczającą ilość opału.
Tak jak opisywał Elmer Kreps czy Nessmuk.
Choćby ziemianki w jakich latami po II wś koczowały niedobitki banderowców.
Ktoś mógłby tutaj wspomnieć o dronach, satelitach i tylko czyhających na podejrzane plamy ciepła śmigłowcach szturmowych.
Ostatnie miesiące chyba pokazały ile państwa tak naprawdę mogą wystawić hi endowego sprzętu i jakim wysiłkiem jest utrzymanie jego liczebności w linii w czasie realnej wojny.
Oraz że ma o wiele ważniejsze zadania niż tracenie resursów na patrole nad miejscami bez znaczenia strategicznego czy nawet taktycznego.
Oczywiście takie "Uciec do lasu, zagrzebać się w liściach i prowadzić ostrzał z kuszy" jest opcją rozpaczliwą, zwłaszcza musząc dbać nie tylko o siebie.
Ale mając na stole same złe opcje może być jedną z mniej złych.
Oczywiście jeśli nie mieliśmy umiejętności związanych z tradycyjnym surwiwalem w pogardzie bo przecież "To się nigdy do niczego nie przyda".
Jest też inny scenariusz utraty wszystkiego.
Nie lepszy jak ogień i wojna.
Osobisty czy dotyczący tylko naszej rodziny kryzys finansowy.
Gdy przez nietrafione inwestycje lub nałogi któregoś z jej członków tracimy wszystko.
Czy co gorsza potężny Kryzys Gospodarczy.
Odpływ sprawiający że opadają wszystkie łodzie.
Więc nie tylko nasi bliscy lądują na bruku.
Czekają tam już całe legiony tych którym noga powinęła się szybciej a kolejne do nas dołączą.
O wiele ciężej odbić się nawet sprytem i ciężką pracą, konkurencja i desperacja innych są zdecydowanie większe a szans mniej.
Też może zdarzyć się konieczność koczowania gdzieś w ruinach, starym aucie, własnoręcznie zbudowanej z śmieci chatce w slumsach...
Czy może nawet dziczy chcąc uniknąć żerujących na słabszych gangów i mieć mniejszą konkurencje do dorywczych prac w okolicznych wsiach?
Są miejsca gdzie "puszczaństwo" bardzo zbliża się do tzw "twardego" miejskiego surwiwalu a w walce o przetrwanie trzeba uważnie wybierać najlepsze dla siebie opcje.
Temat przybliża zapomniana ciut dziś książka Johna Steinbecka,a "Grona Gniewu" opowiadająca o rodzinie którą Wielki Kryzys pozbawił wszystkiego i ich wyprawie z Oklahomy na zachód gdzie miał na nich czekać lepszy byt.
Są i bardziej współczesne przedstawienia tego problemu.
Jak film "Nomadland" z 2020.
Link do kolejnej części
viewtopic.php?f=64&t=1153&sid=8d402ce9e ... 743f8d683b
Część trzecia.
viewtopic.php?f=76&t=1158&p=10781&sid=3 ... a88#p10781
