
Zwykle przed zimą, a na pewno po zniknięciu owoców, działkowcy przycinają łodygi malin, aby zredukować ich ilość na przyszły sezon. Malina pleni się bardzo szybko i z sezonu na sezon jest jest coraz więcej, przez co może nam zarosnąć cały ogród, jeśli jej nie powstrzymamy. Jeśli jednak pozostawimy na zimę trochę jej łodyg, możemy liczyć na wspaniałą herbatę działającą na infekcje. I tutaj istotna kwestia, nie ma co zbierać pędów do słoja. Takie sterczące lub leżące pod śniegiem pędy wciąż są "pełne" życia i krążą w nich soki, przez co napar będzie miał lepsze właściwości, a więc zostawiamy trochę nie wyciętych malin na sezon zimowy.
Wycinamy łodygi nie zdrewniałe, mogą być z liśćmi (jeśli to jeszcze jesień, zimą wiadomo, zostaną nam gołe pędy) na długość 20-30 cm. Wystarczy nam garść. Całość tniemy na krótsze odcinki, tak aby nam się w garnku zmieściły

Uwaga! Herbata z łodyg malin jest niewskazana dla osób z kamicą nerkową! Absolutnie osoby posiadające tę przypadłość, nie mogą pić tego naparu!
Pijemy dwie do trzech filiżanek dziennie, więcej nie trzeba.
Sam napar jest pełen witamin, antyoksydantów (flawonoidów i garbników) oraz salicylowego kwasu a więc naturalnej aspiryny. Całość działa przeciwzapalnie, przeciwgorączkowo, przeciwbólowo i wzmacnia odporność. To tradycyjna herbata naszych dziadków.
Napary można pić prewencyjnie co jakiś czas, co przyniesie kolejną korzyść, a mianowicie zmniejsza ryzyko miażdżycy, gdyż działaja także przeciwzakrzepowo i uszczelnia naczynia krwionośne.
Napar wychodzi wiśniowo czerwony. U mnie kolor zmieniony po dodaniu miodu.
Z ciekawostek, w krajach południa, na przykład w Gruzji, robi się mieszanki z pędów malin, jeżyn, czerwonych i czarnych porzeczek, aby uzyskać aromatyczną herbatę owocową.