Stare mity kontra systematyczność.
: śr 06 sie 2025, 22:51
Mężczyźni urodzeni na przełomie lat 80-90" doskonale znają rozpiski treningowe typu "poniedziałek biceps i klatka, wtorek triceps i barki, środa nogi, czwartek kaptury i przedramiona itd".
Do tego "mało powtórzeń dużym ciężarem, spore przerwy między seriami".
Tak w latach 00" mieli podobno ćwiczyć czołowi kulturyści którym chemiczny doping aż wylewał się uszami...
Slangowe określenia typu oma, metka i teść też się zapewne obiły o uszy. Czy ktoś stosował czy tylko połowa chłopaków z jego klasy w technikum stosowała.
Lata minęły, zebrały się w dekady.
Nie jeden chciałby wrócić do treningu.
Tylko na "stare metody" jakoś nie ma chęci, czas regeneracji jest o wiele dłuższy niż mając w wieku jedynkę z przodu a i świadomość co mogą zrobić z organizmem wspomagacze jest o wiele większa.
Oraz że taka drogą na skróty po odstawieniu anabolików i ograniczeniu z jakiś powodów treningów oznacza błyskawicze ,,flaczenie".
Negatywne efekty na zdrowiu zostają, pozytywy topnieją w oczach.
W tamtych czasach niektórzy liznęli też trochę literatury treningowej.
Czy zalegającej w lokalnych bibliotekach czy dostępnej w sieci.
Często bardzo starej, z wczesnej PRL albo i starszej. Opisującej nieraz treningi czempionów z przełomu XIX i XX wieku.
Którzy często wykonywali gigantyczne ilości powtórzeń ćwiczeń własną masą ciała lub niewielkimi ciężarami.
A i tak potem potrafili zadziwiać wyczynami siłowymi czy formą zapaśniczą. W tamtych czasach często jedno szło z drugim w parze.
W latach 10" popularność jako alternatywa zaczęła zdobywać kalistenika, trening masą swojego ciała.
Pierwotnie, bo też szybko obrosła w różne przyrządy treningowe które można sprzedawać za solidne ceny.
Starałem się w tym wszystkim trzymać jakiejś sensownej własnej drogi.
Aż zapalenie mięśni w następstwie covida lub powikłań po szczepieniu na niego doprowadziło do zerwania przyczepu bicepsa i konieczności operacji kręgosłupa.
Rehabilitacje były długie i średnio owocne ale z czasem mogłem wrócić do treningu.
Już nie takiego jak kiedyś, unikając niektórych ćwiczeń które nawet właściwie wykonywane mogą być szybką drogą na wózek inwalidzki.
W to miejsce stosując ćwiczenia rehabilitacyjne bez których systematycznego stosowania wraca drętwienie nóg i bóle.
Starczy jeden dzień bez nich.
Zacząłem też do nich dodawać klasyczne ćwiczenia z zapraw, ale łamiąc zasady lat 00".
Np wykonując długie serie pompek i przysiadów dzień po dniu.
Ignorując legendy o "paleniu mięśni".
Życiówki w przysiadach przed wymieniowe wyżej problemy już nie zrobię.
Ale pozwalają trzymać dolne partie mięśni w należytym stanie.
Za to pompki.
Niedawno udało mi się pokonać barierę 80 w jednej serii.
Gdzie wcześniej, przeplatając innymi ćwiczeniami zrobiłem 40 jako rozgrzewkę i dwie serie po 50.
W swojej szczytowej formie w wieku ok 23-24 lat byłem w stanie wykonać maksymalnie 50-60 pompek w serii.
Teraz pomału, bez pośpiechu mam zamiar się szykować do pokonania bariery 100 w jednej serii.
Niektórych mogą takie ilości śmieszyć.
Ale mężczyzna musi znać swoje ograniczenia.
Fizyczne jak i czasowe.
Nie każdy ma czas na wielogodzinne treningi.
Za to 20-30 minut dzień po dniu łatwiej idzie wygospodarować.
Mniej pokus zarzucenia treningu.
Czy konieczności.
A mięśnie twardnieją, rośnie wydolność naszego organizmu.
I po prostu czujemy się lepiej.
Do tego "mało powtórzeń dużym ciężarem, spore przerwy między seriami".
Tak w latach 00" mieli podobno ćwiczyć czołowi kulturyści którym chemiczny doping aż wylewał się uszami...
Slangowe określenia typu oma, metka i teść też się zapewne obiły o uszy. Czy ktoś stosował czy tylko połowa chłopaków z jego klasy w technikum stosowała.

Lata minęły, zebrały się w dekady.
Nie jeden chciałby wrócić do treningu.
Tylko na "stare metody" jakoś nie ma chęci, czas regeneracji jest o wiele dłuższy niż mając w wieku jedynkę z przodu a i świadomość co mogą zrobić z organizmem wspomagacze jest o wiele większa.
Oraz że taka drogą na skróty po odstawieniu anabolików i ograniczeniu z jakiś powodów treningów oznacza błyskawicze ,,flaczenie".
Negatywne efekty na zdrowiu zostają, pozytywy topnieją w oczach.
W tamtych czasach niektórzy liznęli też trochę literatury treningowej.
Czy zalegającej w lokalnych bibliotekach czy dostępnej w sieci.
Często bardzo starej, z wczesnej PRL albo i starszej. Opisującej nieraz treningi czempionów z przełomu XIX i XX wieku.
Którzy często wykonywali gigantyczne ilości powtórzeń ćwiczeń własną masą ciała lub niewielkimi ciężarami.
A i tak potem potrafili zadziwiać wyczynami siłowymi czy formą zapaśniczą. W tamtych czasach często jedno szło z drugim w parze.
W latach 10" popularność jako alternatywa zaczęła zdobywać kalistenika, trening masą swojego ciała.
Pierwotnie, bo też szybko obrosła w różne przyrządy treningowe które można sprzedawać za solidne ceny.
Starałem się w tym wszystkim trzymać jakiejś sensownej własnej drogi.
Aż zapalenie mięśni w następstwie covida lub powikłań po szczepieniu na niego doprowadziło do zerwania przyczepu bicepsa i konieczności operacji kręgosłupa.
Rehabilitacje były długie i średnio owocne ale z czasem mogłem wrócić do treningu.
Już nie takiego jak kiedyś, unikając niektórych ćwiczeń które nawet właściwie wykonywane mogą być szybką drogą na wózek inwalidzki.
W to miejsce stosując ćwiczenia rehabilitacyjne bez których systematycznego stosowania wraca drętwienie nóg i bóle.
Starczy jeden dzień bez nich.
Zacząłem też do nich dodawać klasyczne ćwiczenia z zapraw, ale łamiąc zasady lat 00".
Np wykonując długie serie pompek i przysiadów dzień po dniu.
Ignorując legendy o "paleniu mięśni".
Życiówki w przysiadach przed wymieniowe wyżej problemy już nie zrobię.
Ale pozwalają trzymać dolne partie mięśni w należytym stanie.
Za to pompki.
Niedawno udało mi się pokonać barierę 80 w jednej serii.
Gdzie wcześniej, przeplatając innymi ćwiczeniami zrobiłem 40 jako rozgrzewkę i dwie serie po 50.
W swojej szczytowej formie w wieku ok 23-24 lat byłem w stanie wykonać maksymalnie 50-60 pompek w serii.
Teraz pomału, bez pośpiechu mam zamiar się szykować do pokonania bariery 100 w jednej serii.
Niektórych mogą takie ilości śmieszyć.
Ale mężczyzna musi znać swoje ograniczenia.
Fizyczne jak i czasowe.
Nie każdy ma czas na wielogodzinne treningi.
Za to 20-30 minut dzień po dniu łatwiej idzie wygospodarować.
Mniej pokus zarzucenia treningu.
Czy konieczności.
A mięśnie twardnieją, rośnie wydolność naszego organizmu.
I po prostu czujemy się lepiej.