Trafiłem tu przypadkiem i już mi się spodobało. Próbowałem prowadzić poważniejszą dyskusję na grupach facebookowych, niestety z marnym skutkiem. Ludzie nie potrafią prowadzić dyskusji, często nawet sklecić poprawnie zdania, a większość postów to fotki z wypadów i wzajemna adoracja. Poczytałem tutaj parę wątków i bardzo miło się zaskoczyłem. Trzymacie bardzo wysoki poziom i macie sporą wiedzę. Dlatego czuję że mogę tutaj poruszyć temat który siedzi mi w głowie od jakiegoś czasu i dostanę znacznie wartościowsze wypowiedzi niż "nie znasz, nie jedz"

W te wakacje zrobiłem wypad z kolegą na tydzień w norweską dzicz. Wypad typowo turystyczny, ale z dość specyficznym założeniem - nie kontaktujemy się z cywilizacją. Wiadomo że czasem trzeba przejść kawałek utwardzoną drogą, ale żadne sklepy czy inne punkty bezpośredniej pomocy nie wchodziły w grę. Wcześniej przygotowaliśmy całkiem sporo suszonego mięsa, resztę jedzenia w stylu ultralight kupiliśmy na miejscu i wyruszyliśmy w nieznane. Wyszło naprawdę fajnie, ale kilka rzeczy nie przewidzieliśmy. Głównym problemem był nadmiar jedzenia. Liczyłem ze w ciężkich górskim terenie spalimy około 3500kcal dziennie. Wyliczenia raczej nie były złe, ale nie przewidziałem dostosowania organizmu. Mam trochę zbędnego tłuszczu i prowadzę siedzący tryb życia z dodatkiem sportu który pozwala mi zachować jako taką sprawność. Pierwszego dnia zaktowaliśmy się całkiem mocno i organizm chyba dostał sygnał że obecne zapasy energii jakie zmagazynował są zdecydowanie zbyt wysokie. Przez kolejne dni jedliśmy po 1500-2000kcal i bardzo ciągnęło nas do białka. Ochota na mięso była nienaturalnie wysoka, masło orzechowe też jedliśmy z chęcią, a na 3kg musli (same węgle) zjedliśmy po 1 kubku. Zdecydowanie przesadziliśmy z ilością i typem, chociaż to jest coś czego da się nauczyć tylko z doświadczenia i nie mogliśmy tego przewidzieć. Nawet gdybym przeczytał o tym w książce lub dostał radę, to raczej i tak bym zrobił po swojemu bojąc się głodu z mniejszą ilością jedzenia. Pod koniec wyprawy wpadła mi też do głowy pewna myśl. Bylibyśmy zdolni przeżyć w ten sposób rok bez żadnego problemu, nie licząc jedzenia właśnie. W tamtym czasie mieliśmy go za dużo, ale jeszcze dodatkowy niespodziewany tydzień i byłby kłopot. Może próbowałbym złowić ryby, ale to jedyne co bym potrafił. Na samym wypadzie straciłem jakieś 1.5kg tłuszczu i podejrzewam że gdybym zszedł do 10% tkanki tłuszczowej to organizm domagałby się większą ilość żywności bo zapas energii byłby już niski.
Kolejna bardzo wyraźna rzecz to grzyby. Podobno Norwegowie boją się jeść jakiekolwiek grzyby i patrzą na ludzi którzy je zbierają jak na igrających z życiem. To jedynie zasłyszane twierdzenie i nie wiem ile w nim prawdy. Faktem jest natomiast ogromna ilość jadalnych grzybów w publicznych miejscach. Przeciętny Polak dostałby zawału serca widząc przy leśnej, turystycznej drodze ogromnego prawdziwka, a oni go po prostu mijają. Zadałem sobie więc kolejne pytanie - jak dużo jedzenia mijam po drodze i nawet nie jestem tego świadomy?
Do rzeczy. Chciałbym nauczyć się pozyskiwać jedzenie w warunkach terenowych w legalny lub półlegalny sposób. W naszym prawie niestety nie mogę rozpalić ognia w lesie czy złowić ryby na wędkę samoróbkę bez karty wędkarskiej, więc pewne drobne łamanie prawa stanowiące wykroczenie toleruję. Kieruję się tutaj zdrowym rozsądkiem i umiejętnościami, ryzykując mandat. Trudno, wiedza czasem kosztuje. Natomiast zdecydowanie nie chcę dokonywać przestępstw w stylu kłusownictwa na zwierzynie leśnej czy kradzieży plonów z czyjejś prywatnej działki. Wiem że w przypadku wojny czy innego kryzysu byłbym do tego zdolny, jednak teraz jest pokój a ja uważam się za dobrego człowieka. Żeby czegoś się nauczyć, trzeba to też zrobić samemu parę razy, więc szukam czegoś głównie pod kątem praktycznego wykonania. Oczywiście jest masa poradników jak pozyskać jakieś pojedyncze rodzaje żywności, ale bez wpisania tego w jakiś większy plan żywieniowy. Wyobraźcie sobie sytuację że musicie opuścić dom w 1 godzinę, pakujecie plecak, trochę lekkiego ale pożywnego jedzenia i wyruszacie. Starczy wam go na 3 dni luźne dni, lub trochę więcej jeżeli będziecie racjonować. Jednak co dalej? Jak przygotować się na dłuższy pobyt w dziczy? W takich ekstremalnych sytuacjach potrzebujecie białka. Pozyskacie jest z ryb, w mniejszym stopniu z grzybów. Co dalej? Jak przygotować nadmiar ryb do dłuższego przechowywania? Jak ususzyć żywność w deszczowy, wilgotny i zimny dzień? Może w takim wypadku lepiej wędzić? Szukam poradnika, książki, kanału na youtube który wyjaśniłby to w sposób praktyczny. Czytałem trochę poradników survivalowych i niestety było to lanie wody, jakaś improwizowana broń w mieście, co zrobić w przypadku wojny itd. Dużo suchej wiedzy, niepopartej doświadczeniem, autor z pewnością w wojnie nie uczestniczył. Woda, schronienie, ukrywanie, ogniska typu dakota fire hole, to wszystko jest w miarę proste i poruszane bardzo szeroko.
Czy znacie jakieś źródło wiedzy w dowolnej formie, które pozwoli mi przygotować się na kryzys i odcięcie od żywności? Musi to być praktyczny przykład, w stylu "ugotuj pałki wodne, jedna dostarczy ci X białka, X węglowodanów i X tłuszczu, możesz też ją w sposób X przygotować do zjedzenia w ciągu kolejnego miesiąca". Zależy mi żebym mógł najpierw zdobyć wiedzę, a później pójść w dzicz i przetestować to w praktyce. Dlatego żadne "zrób łuk i strzelaj do ptaków/zajęcy/saren/dzików" nie wchodzi w grę

Pozdrawiam.