"...Ponadto nie są pojazdami mechanicznymi rowery zaopatrzone w silniki pomocnicze o pojemności skokowej nie przekraczającej 50 cm3 ponadto zachowujące wszystkie cechy umożliwiające ich normalną eksploatacje jako rowery."
Ponadto dodaje się zależnie od źródła ograniczenie prędkości maksymalnej do 25 lub 45 km/h na mocy wprowadzonych definicji unijnych.
Rower w przeciwieństwie do typowego motoroweru nie wymaga rejestracji ani OC.
To drugie można ewentualnie wykupić.
Ogółem historia tego wyjątku w polskim prawie, sięga początków PRL. Dołączanych do rowerów silniczków niemieckich jak Sachs czy potem ich radzieckich kopii.
Splata się też z rozwojem polskich motorowerów po II wś. Ryś spełniał definicje posiadając pedały rowerowe, podobnie jego następca, uproszczony Żak.
A zastępujący obydwa Romet Komar utracił możliwość awaryjnego pedałowania dopiero wraz z wersją modelową 2350.
Warto też wspomnieć ciut wcześniej produkowane konstrukcje z Demokratycznej Republiki Niemiec, Simsona SR-1 i SR-2.
Ogółem wszystkie te maszyny ważyły około 45 kilogramów (Grubas "Ryś" 64 kg) i tryb "nożny" był zdecydowanie awaryjny.
(W simsonach niby ciut lżejszy jak w Polskich odpowiednikach ale i tak).
Jadąc z włączonym silnikiem te maszyny pozwalały osiągnąć ok 45-55 km/h, przy bardziej ekonomicznej jeździe zużycie paliwa wynosiło między 1.6 a 2.2 litra paliwa na sto kilometrów.
Moc oscylowała w okolicach 1.2 do 1.8 konia mechanicznego, pojemność baku w okolicach 6 litrów.
Temat byłby obecnie domeną miłośników historii motoryzacji gdyby nie dalekowschodnie zestawy konwersyjne do rowerów.
Taki "silnik spalinowy do roweru" kosztuje obecnie ok 800-1000 pln.
Opinie są różne, od chwalenia ich solidności po "strugane z chińskiej marchwi".
Ciężko coś w tym wyłapać i chyba dużo zależy od egzemplarza.
Trzeba też uważać bo niektórzy sprzedawcy nie wiedzą co mają w ofercie.
Zamówiony silnik 50 cm3 okazuje się 80tką.
Teoretycznie nielegalną.
Do tego według niektórych częściej trapionej przez typowe dla tych silniczków awarie które starszym przypomną czasy komarka. (Ścinanie klinów prądniczki itd)
50tki wydają się mieć więcej pozytywnych opinii.
Konwersja waży ok 10 kg, współczesny rower górski ok 13-17 kg.
Więc otrzymujemy odpowiednik "komarka" ważący poniżej 30 kg.
To waga zbliżona do roweru elektrycznego.
Tylko tutaj po przejechaniu 100 km dolewamy do baku kolejną butelkę 1.5-2 litry benzyny z olejem i jedziemy dalej zamiast szukać gdzie się naładować.
Cena też jest po stronie silnika spalinowego.
Zwłaszcza jeśli montujemy go do już używanego lub "rezerwowego" roweru.
Z drugiej strony e-bike jest cichszy.
Ale na co dzień chyba mniej bezpieczny, ogniwa w tanich rowerach elektrycznych nie są najwyższej jakości. Tak jak fabryczne ładowarki akumulatorów.
Internet jest zalany filmami z ich wybuchów a np w Nowym Jorku jest to istotną przyczyną pożarów.
Ostatnio mieliśmy też przypadek pożaru dużego magazynu w Gdańsku.
Paradoksalnie odrobiny benzyny z baku łatwiej użyć do szybkiego rozpalenia ogniska w niesprzyjających warunkach.
Podobnie w wypadku końca paliwa lub ciężkiej awarii silnika szybciej zdemontujemy konwersje, w czasie ewentualnej ewakuacji np po prostu ją wyrzucając.
I pedałując dalej bez martwego ciężaru.
Temat moim zdaniem dość ciekawy, nie tylko technicznie.
Pozwalający stosunkowo niewielkim kosztem podnieść funkcjonalność roweru do lekkiego motoroweru starszej generacji.



