Kiedyś tutaj, na łamach forum, chyba BoldFold napisał o konieczności spożywania już teraz, wody z sadzawek, stawów itd. Zrobiłem sobie ostatnio eksperymemt. Pozostawiłem w najsłoneczniejszym okresie kilka butelek wody mineralnej niegazowanej oraz gazowanej, na zewnątrz. Około tygodnia słońce ogrzewało butelki, a noce chłodziły. Okiem nieuzbrojonym oczywiście nic nie zauważyłem w wodzie

jednak po wypiciu, żołądek odczuł dość szybko zmiany w przegotowanej wodzie. Zaznaczam, tydzień w nasłonecznionym miejscu, w upalne dni (trafiło się 5 dni słonecznych, na dwa pochmurne). Podsumowanie jest dość krótkie, niebawem po spożyciu niegazowej, zaczęły się pewne, heh, niepokoje w jelitach. Wypiłem kilka łyków. W tym czasie normalnie pracowałem wokół domu, co jakiś czas popijając. Po jakiejś pół godzinie nawadniania i pracy, pojawił się pierwszy wir w kiszkach i trzeba było gnać na stronę. Wyczyściło, co się dało. Generalnie do wieczora miałem bóle (do przeżycia) i gonitwy za potrzebą. Do wieczora pękło 1,5l takiej wody niegazowanej. Nie chciałem zarywać nocy i nim poszedłem spać, przyjąłem leczniczą dawkę kitu pszczelego na spirytusie. Sytuacja się uspokoiła, bestie wytłuczone. Na drugi dzień rano pojawiły się jeszcze jakieś zawirowania, jednak to już były popłuczyny po akcji z dnia poprzedniego. Rozpocząłem kolejny dzień testując wodę gazowaną. Efekty mizerne, jakieś ukłucia, jakieś mrowienie, ale żadnej gonitwy nie było. Widać to przeklęte

CO² osłabiło rozkwit mikrobów. Test powtórzyłem po tygodniu, efekty znacznie słabsze. Czyli dość szybko organizm się przystosował do takiej "żywej" wody. Później próbowałem jeszcze kilka razy, z podobnym efektem. Proszę się jednak nie sugerować wynikami, mogą być bardzo indywidualne, z racji przyzwyczajenia własnego organizu do różnych standardów. Jako maruder szlakowy, trochę z podłogi zjadłem i z kałuży popilem. Ostatnie lata jednak były dla mnie dość domowe i stacjonarne, więc wpadłem na ten plan, opisany powyżej. Coś już wiem o tym, jak się zachowa mój szanowny organizm.